PPR #4 (Minima moralia)

W marcu pojawi艂o si臋 sporo ciekawych ksi膮偶ek poetyckich, g艂贸wnie od wi臋kszych wydawnictw, a przecie偶 poprzedni numer po艣wi臋ci艂em Ukrainie, wi臋c zosta艂y jeszcze zaleg艂o艣ci z pocz膮tku roku. Nie da si臋 ich wszystkich odhaczy膰 za jednym razem, dlatego zdecydowa艂em si臋 na konkretny klucz: ma艂e i mniejsze. Konsekwencj膮 tej decyzji jest przeniesienie om贸wienia „Od偶ywek i suplement贸w” Adama Wiedemanna oraz „Ma艂ych powinno艣ci” Joanny Oparek (chocia偶 tytu艂 pasuje) do kolejnego numeru. Przez „ma艂e” rozumiem jednak tomy obj臋to艣ciowo lub formatowo skromne, albo takie, kt贸re celuj膮 w r贸偶nie minimalistyczne rejestry, kr贸tkie formy i zerwania, nawet je艣li obj臋to艣ciowo rosn膮 w贸wczas w oczach; ma艂e i mniejsze, bo taki by艂 pe艂ny tytu艂 notatkowo-recenzenckiej ksi膮偶ki krytycznoliterackiej Paw艂a Mackiewicza sprzed prawie dekady (Wykad. Fa-art, Katowice 2013), a mnie si臋 ten tytu艂 bardzo podoba i mo偶e warto go przypomnie膰 w艂a艣nie w takim cyklu, w kt贸rym po prostu czytam i polecam, niespecjalnie pr贸buj膮c projektowa膰 literackie pole czy forsowa膰 sw贸j program estetyczny. To „ma艂e” w proponowanych ksi膮偶kach oczywi艣cie nie dotyczy tematu, bo ten cz臋sto wykracza daleko poza horyzont codzienno艣ci, a w wi臋kszo艣ci om贸wionych pozycji jest po prostu WIELKI, eschatologiczny, moralny, egzystencjalny w tej najbardziej bolesnej, do艣wiadczalnej formie. Mo偶e st膮d pomys艂 na wycieczk臋 w stron臋 Adorno i powr贸t do lektury sprzed lat: „ca艂o艣膰 jest nieprawd膮”, dialektyczna synteza jest z艂udzeniem.


Maciej Robert, 艣nieg. elegie przedmiejskie, Warstwy, Wroc艂aw 2022

Zacznijmy od takiego w艂a艣nie przyk艂adu o niewielkim formacie i sporym zakresie problemowym: zaledwie 40 stron, a da艂oby si臋 z tego zrobi膰 20, ca艂o艣膰 pisana w lakonicznych dystychach, no dobra, prawie ca艂o艣膰, bo jest jeszcze oktawa i jakby kr贸tka proza poetycka w ramach prologu i podobne oktawy na epilog. Format mo偶liwie mikry, barwy zgaszone lub rozmyte, biel, szaro艣膰, ca艂kowicie rozmazany tytu艂 na kartonowej ok艂adce; troch臋 przyprawi膰, a osi膮gn臋liby艣my niewidoczno艣膰 poziomu „Ulicy S艂owia艅skiej” Klary Nowakowskiej, tomu, kt贸ry dla mnie pozostaje wci膮偶 arcydzie艂em zanikania i roztapiania si臋 w szaro艣ciach. Za konceptem typograficznym stoj膮 oczywi艣cie wroc艂awskie Warstwy (projekt graficzny: niezast膮piona Joanna Jopkiewicz, ostatnio nagrodzona w Bolonii za „Raster Lichtensteina”), kt贸re wspar艂y tym razem poet臋 艂贸dzkiego – Macieja Roberta, wydaj膮c (podobno bez chwili namys艂u, bo rzecz od razu ich uj臋艂a) jego mroczny poemat „艣nieg. elegie przedmiejskie”. Robert to uznany, do艣wiadczony i wa偶ny poeta, kt贸ry na mapie p贸藕nych rocznik贸w 70. ma swoje osobne miejsce, a przy tym jeden z moich ulubionych tw贸rc贸w tamtej generacji. Jest to te偶 poeta nieprzemijaj膮cej melancholii, tak z ni膮 scalony, 偶e nawet kiedy uderza艂 w inne tony – kronikarskie, groteskowe i apokaliptyczne w „Demologos”, nieco bardziej witalistyczne w „Superorganizmie” czy ironiczno-zgorzknia艂e w „Co mog艂o p贸j艣膰 nie tak”, zawsze zawraca艂 w stron臋 nieistniej膮cych ju偶 ulic 艁odzi, do znanych sobie dzielnic i do „Ksi臋gi meldunkowej”, w kt贸rej zapisano nazwiska dawno ju偶 nieobecnych lokator贸w. „Praca 偶a艂oby i praca rzeki. Dwie radykalnie r贸偶ne prace. Nurt topi 艣nieg. Id藕 i patrz. Jeden.” – ten prozatorski fragment poematu mo偶na potraktowa膰 jako metaliterack膮 instrukcj臋 obs艂ugi, nie tylko „艣niegu…”, ale ca艂ej w艂a艣ciwie poezji Roberta. Patrz, przygl膮daj si臋, rozr贸偶niaj, dostrzegaj przep艂yw i zatarcia – to etyczne wyzwanie, z kt贸rym poeta zostawia nas za ka偶dym razem, bez wzgl臋du na podejmowany akurat temat.

Specyficznym elementem melancholijnej strategii autora jest co艣, co nazwa艂bym filmowo艣ci膮 jego wierszy, i nie chodzi wcale o to, 偶e Robert ma rzeczywi艣cie filmoznawcze wykszta艂cenie, ani te偶 o to, 偶e s膮 to utwory w jaki艣 niezwyk艂y spos贸b wizualne, mimetyczne, pr贸buj膮ce odtworzy膰 z ruin utracony 艣wiat przesz艂o艣ci (cho膰 tych ruin jest zawsze sporo: z艂omu, resztek, gruz贸w). Robert pracuje z wierszem tak, jakby operowa艂 kamer膮 filmow膮: robi zbli偶enia, najazdy i odjazdy, montuje i tworzy panoramy. W „艣niegu…” nie musi tego nawet sygnalizowa膰 czy nazywa膰, 偶eby ca艂o艣膰 od pocz膮tku nabra艂a dramaturgicznego charakteru – scenopisu do bardzo przygn臋biaj膮cego, czarno-bia艂ego filmu. Na pocz膮tku dostajemy ekspozycj臋: „wywalczone w sp贸艂dzielni/ stanowisko z mikroszlabanem”, teren wizji lokalnej, miejsce tragedii. Po drodze rekonstruujemy wydarzenia i odbywamy w艂asn膮 „wizj臋 lokaln膮” – tory, sznur, wisielec, samob贸jstwo, przyczyny, monolog wewn臋trzny, g艂osy z przesz艂o艣ci, wina, zakazane pragnienie, 艣mier膰. Wszystko powoli wi膮偶e si臋 ze sob膮, a przy okazji z innymi historiami, wspomnieniami, elementami autobiograficznymi. Operator ca艂y czas si臋 waha: czy zdj臋cia raczej prze艣wietli膰 i ostatnie uj臋cie sk膮pa膰 w bieli, czy te偶 niedo艣wietli膰 ich i zanurzy膰 nas w ciemno艣ci, w mare tenebrarum winy, grzechu i niedokonanej pokuty. Bo „艣nieg…” jest nie tylko kolejnym melancholijnym ruchem w stron臋 przesz艂o艣ci, do dzieci艅stwa, wspomink贸w i flaneurystycznych snuj贸w, ale te偶 tomem wprost spo艂ecznie zaanga偶owanym, dotycz膮cym seksualnej przemocy duchownych wobec nieletnich oraz kontrowersyjnego stanowiska Ko艣cio艂a, kt贸ry nadal woli raczej zamiata膰 sprawy pod dywan i zdawa膰 si臋 na boski os膮d, ni偶 podporz膮dkowa膰 艣wieckiemu prawu.

Na pytanie, czy dany wprost temat i sformu艂owany wyra藕nie g艂os w wa偶nej kwestii, szkodzi jako艣 poezji wsp贸艂czesnej, Robert zdaje si臋 mie膰 gotow膮 odpowied藕. Ale mimo reporta偶owych element贸w, poemat ten nie jest „spraw膮 dla reportera” ani te偶 dog艂臋bnym, psychologicznym portretem ofiary ani zbrodniarza. „艢nieg…” warto czyta膰 jako medytacyjne studium poczucia winy, zagrzebanego pod 艣niegiem oraz niewinno艣ci, duchowej czysto艣ci, unurzanej w brudnych, 艂贸dzkich roztopach. A wszystko to zaledwie naszkicowane, wr臋cz impresjonistyczne, sk膮pane w resztkach sakralnych formu艂ek, w 艣niegu:

艢nieg w kwietniu i 艣nieg w czerwcu

(ziarna ry偶u we w艂osach),

 

艣nieg pod koniec lata, 艣nieg,

na zawsze 艣nieg, co艣 nie tak

 

z obrazem, poruszony kadr.

To moja bardzo wielka

 

zima, 艣nieg, warstwami 艣nieg,

tyle gatunk贸w 艣niegu!

 

Francisco Javier Navarro Prieto, Pi臋kny 艣wiat, prze艂. Pawe艂 Orze艂, PIW, Warszawa 2022

Ma艂a, bia艂a seria przek艂adowa PIW-u zwykle wprowadza rzeczy ciekawe, cho膰 w wi臋kszo艣ci dotyczy艂y one dot膮d przek艂ad贸w z j臋zyk贸w s艂owia艅skich i okolic s膮siedzkich. A偶 nagle, w przek艂adach Paw艂a Or艂a, kt贸ry w tym fachu podobno debiutuje, pojawia si臋 hiszpa艅ski poeta wsp贸艂czesny – rocznik 1994 (!), z r贸wnie偶 debiutanckim, nagrodzonym w Hiszpanii tomem „El bello mundo” (2019). Fragmenty tej ksi膮偶ki pojawia艂y si臋 ju偶 i w „Helikopterze”, i w „Wizjach” (wiadomo), a nawet w „Afroncie”, ale wci膮偶 nie wiem, sk膮d Orze艂, redaktor PIW-u, a przede wszystkim ciekawy prozaik, wyci膮gn膮艂 takiego poet臋... Niby pos艂owie nas o tym zdawkowo informuje, bo hiszpa艅ski jest natywnym j臋zykiem t艂umacza, ale jest to pos艂owie bardzo dziwne, w formie listu i rozmowy, intymne do granic, wr臋cz mi艂osne i egzaltowane, z sylw膮 z wywiadu, kt贸ra…, ech, powiedzmy po prostu: jest to literacka, prozatorska wariacja na temat rozmowy pomi臋dzy poet膮 i t艂umaczem, kt贸rzy si臋 nawet za dobrze nie znaj膮; co艣 jakby dziennik in progress, pourywany i zaprzeczaj膮cy sobie.

Na koniec t艂umacz i redaktor deklaruje: „Nie s膮dz臋, by tych par臋 s艂贸w przypad艂o Ci do gustu, ale przecie偶 musimy si臋 r贸偶ni膰. I kto, jak nie Ty, ma o tym wiedzie膰. Zw艂aszcza teraz”. To chyba nie jest fa艂szywa skromno艣膰 ani kurtuazja. Gesty Prieto s膮 maksymalistyczne, cho膰 trudno nazwa膰 je zamaszystymi: wychodz膮 od przemy艣lanej, prze偶ytej historii i do艣wiadczania sztuk plastycznych, splataj膮 to z codzienno艣ci膮, filtruj膮 przez bardzo kunsztowne, za ka偶dym razem inne formy wiersza, ale zd膮偶aj膮 zawsze w stron臋 ostateczn膮, eschatologiczn膮: ekozoficznej uwa偶no艣ci i ekologicznej zag艂ady. To wr臋cz filozoficzne studium z pogranicza ontologii i teorii percepcji (jak to, 偶e widz臋, przek艂ada si臋 na to, 偶e istnieje raczej co艣 ni偶 nic), spisane w estetyce pokrewnej ekopoetyce Fiedorczuk i Beltrana. Orze艂 robi tymczasem mikronaci臋cia, litografie, ciumka to wszystko j臋zykowo, nie wdaj膮c si臋 w polityczny aktywizm, przeciwnie do Prieto. To zderzenie, mo偶e nawet nie charakter贸w czy styl贸w, ale na pewno podej艣膰 do j臋zyka, jest walorem, kt贸rego nie znajdziemy w oryginalnej wersji tomu.

A teraz do rzeczy: jak pisze Prieto? Dlaczego „Pi臋kny 艣wiat”? Czy to ekstaza pierwszej epifanii – takie Whitmanowskie „to the garden, the world, anew ascending”, czy raczej ironia – „splendida realta”, 艣wiat jako opustosza艂a kraszanka, jak u Ilony Witkowskiej? Co艣 spomi臋dzy, ale znacznie bardziej zapo艣redniczone estetycznie, unurzane w historii sztuki i filozofii, od w艂oskiego prerenesansu (Dante) po niemieck膮, turpistyczn膮 ekspresj臋 (Egon Schiele), od chrze艣cija艅skiej mistyki krwi po interpretacje Deleuze’a; to „Raj” Miltona z jego mroczn膮, barokow膮 podbudow膮, ale przede wszystkim – Francis Bacon i jego mi臋so, odmieniane przez wszystkie przypadki. „Pi臋kny 艣wiat” jest tomem bardzo precyzyjnie skonstruowanym, podzielonym na cz臋艣ci, korzystaj膮cym z narz臋dzi i chwyt贸w, kt贸re XX wiek wytworzy艂 na linii wiersz-malarstwo-rzeczywisto艣膰, od ekfraz (kt贸re raz brzmi膮 Watem, a innym razem raczej „Self-portrait…” Ashbery’ego), przez poemat jako autoportret i kuratorskie komentarze, a偶 po cytaty prasowe, uruchamiaj膮ce formalne przetworzenie rzeczywisto艣ci.

Fundamentalnym tematem ca艂ej wizji Prieto, bo trudno nazwa膰 ten tom inaczej, jest cia艂o: kochane i zam臋czane, adorowane i poni偶ane, rysowane, studiowane i zabijane, cia艂o poddawane malarskim przemianom i rze藕niczym wiwisekcjom, cia艂o prekarnych pracownik贸w, kochank贸w i nagie 偶ycie zwierz膮t, a wreszcie samo cia艂o 艣wiata: „przypadkowa plama wina na dywanie / 呕E MI臉SO JEST CZYST膭 MATERI膭 KRZYKU / lub po prostu ka艂u偶a krwi na bia艂ej ziemi / dla niego ten g艂os jest niepotrzebnym wierszem”. Inspiruj膮c si臋 malarstwem Bacona, ob艂apiaj膮c je z r贸偶nych stron, wykorzystuj膮c liczne konteksty filozoficzne (bo Prieto studiowa艂 filozofi臋), hiszpa艅ski poeta tworzy istny polilog, co艣, o czym marzy艂 Czycz. Najcz臋艣ciej stosuje technik臋 „warkocza”, jak w powy偶szym cytacie. Dwie opowie艣ci, snute w odmiennym rytmie i innymi g艂osami, wymieniaj膮 si臋 co wers, przeplataj膮c rejestry i perspektywy. Ka偶da z osobna mog艂aby by膰 wierszem, ale raczej przeci臋tnym, takim, kt贸ry kojarzymy z r贸偶nych neoawangardowych gest贸w, u nas zw艂aszcza R贸偶ewicza, Bia艂oszewskiego (wczesnego, w malarskich tekstach) i Karpowicza. Dopiero splecione, czytane linearnie, w艂a艣nie tak, jak zosta艂y zapisane, tworz膮 wra偶enie polifoniczno艣ci i wywo艂uj膮 nieoczekiwane skojarzenia, 艂膮cz膮c plany, uj臋cia i cia艂a, wzmacniaj膮c patos lub roz艂adowuj膮c go nieoczekiwanie. Dla demonstracji fragment (ko艅cowy) takiego warkoczowego tekstu prekarnego, kt贸ry wydarza si臋 synchronicznie – „Urlop l臋kowy / Pisanie politycznego wiersza”:

 

Pacjent p艂acze w trakcie badania,

nas艂uchuje si臋, jest trudne,

m贸wi, 偶e od stycznia bez dnia odpoczynku,

potrzebne s膮 uszy, nie r臋ce,

偶e w jeden z tych dni

trzeba ubra膰 s艂owa w b贸l

mo偶e chcie膰 przytuli膰 ptaka,

i to jest najtrudniejsze;

w jeden z tych dni

偶e nagle pozwalasz komu艣 za m贸wienie o b贸lu

wzleci nad 艣wiat

s艂owami ludzkimi,

i nasra pracodawcy na g艂ow臋;

s艂owami do m贸wienia: rado艣膰, ptak, 偶ycie,

mieszkanie w domu wielko艣ci pude艂ka zapa艂ek

przyj艣膰, by rozmawia膰 o b贸lu,

grozi po偶arem,

przyj艣膰, by powiedzie膰: dla kogo艣 艣wiat jest okr膮g艂ym wi臋zieniem,

i pewnego dnia wyjdziesz pal膮c si臋,

a kto艣 chce si臋 powiesi膰 na belce,

i ludzie pomyl膮 ci臋 ze s艂o艅cem,

pozosta膰 tak, wisz膮c nad,

kiedy twoje r臋ce topi膮 si臋,

i nie musie膰 wi臋cej rozmawia膰

klatka piersiowa, oczy topi膮 si臋,

ze wsp贸艂pracownikami;

ju偶 nie mo偶esz i艣膰 do pracy:

milczenie, w ko艅cu, niech go zostawi膮 w pokoju,

przepraszam, przysz艂o mi na my艣l przebra膰 si臋 za s艂o艅ce

powieszonego i w pokoju,

i 艣wiat stan膮艂 w p艂omieniach,

poniewa偶 dla kogo艣 droga mleczna jest rozmiaru kontenera,

i nie, ja ju偶 nie zamierzam biega膰

a pisanie politycznego wiersza

za ka偶dym razem, kiedy 艣wita o si贸dmej rano

potwierdzaniem b贸lu,

i w fabrykach w艂膮czaj膮 si臋 alarmy przeciwpo偶arowe,

zdawaniem sobie sprawy z ogromu,

tylko dlatego, 偶e wzesz艂o s艂o艅ce;

nie milczeniem, nie milczeniem, wiersz musi krzycze膰

ja ju偶 nie zamierzam biega膰, doktorze.    

 

Orze艂 w pos艂owiu proponuje Prieto, 偶eby ten poczyta艂 Zadur臋, bo Zadura pom贸g艂 w redakcji polskiej wersji tej ksi膮偶ki (nie by艂 redaktorem, ale roztoczy艂 „opiek臋 redakcyjn膮”). Oby nie. Zadura nigdy nie napisa艂by tak szalonego wiersza, w kt贸rym Apollinaire spotyka Wata, Lork臋 i Cardenala, a potem po prostu si臋 im wymyka i celebruje istnienie. W艂a艣nie o tak膮 polityczn膮 poezj臋 – o mi艂o艣ci, katastrofie, somatycznym wsp贸艂odczuwaniu i estetyzacji wszechrzeczy, o tak膮 „偶yw膮 natur臋” i natur臋 stwarzaj膮c膮, natura naturans – nic nie robi艂em. Ale na szcz臋艣cie istniej膮 jab艂ka, i jab艂ka, i

istnieje zgni艂e jab艂ko

na obrze偶ach wieczno艣ci

i sposobu, w jaki 艣wiadomo艣膰

chwyta i po偶era jab艂ko

przez wiersz,

drzewa, na kt贸rych rosn膮 wiersze

wraz z jab艂kami, istniej膮,

drzewa, wiersze, jab艂ka,

ja siedz膮cy poni偶ej

i patrz膮cy bez poruszania si臋 na upadek owoc贸w

istnieje,

ten, kt贸ry pie艣ci jab艂ko

i obiera na 艣niadanie

i czuje, 偶e rozbiera si臋 wraz z nim,

 

ten, kt贸ry myje jab艂ko w ten sam spos贸b, w jaki pie艣ci wiersz,

ten, kt贸ry dzieli jab艂ko w ten sam spos贸b, w jaki uk艂ada s艂owa,

ten, kt贸ry je jab艂ko w ten sam spos贸b, w jaki pisze wiersze,

i ten, z kt贸rego nie zosta艂o nic pr贸cz sk贸ry, istnieje,

nie wi臋cej ni偶 kilka s艂贸w na kuchennym blacie:

 

ja wiersz jab艂ko

z sercem w koszu z owocami,

cz艂owiek siedz膮cy na 艂贸偶ku

z twarz膮 jab艂ka

i wiersz, kt贸ry wchodzi przez okno

popo艂udniem i go zjada,

i cz艂owiek

i jab艂ko

istniej膮,

 

Nie oceniam jako艣ci t艂umaczenia. Nie znam hiszpa艅skiego i nigdy bym si臋 nie podj膮艂 takiej pr贸by. Za to jak to le偶y w polszczy藕nie i o jak膮 stawk臋 gra! Wspania艂y, niebywale dojrza艂y debiut i przek艂ad, kt贸ry jest w stanie pogodzi膰 naszych rewolucjonist贸w z konserwatywnymi estetami. A nie napisa艂em dot膮d nic o ziemi, 艣wietle i powietrzu jako dobru wsp贸lnym, o kt贸re upomina si臋 Prieto. Ale to na inny czas.

 

Odmiany 艂apania tchu. Pi臋膰 ameryka艅skich g艂os贸w, Dom Literatury w 艁odzi, 艁贸d藕 2022

Drugi przek艂ad w tym odcinku, niby obszerniejszy, a i format zupe艂nie przyst臋pny, ale to prezentacja a偶 pi臋ciu poet贸w i poetek, wi臋c w rzeczywisto艣ci te 120 stron to rzecz bardzo skromna i niszowa jak na antologi臋. „Odmiany 艂apania tchu…” s膮 realizacj膮 projektu (chyba mi臋dzynarodowego) Variants of Catching Breath. Cztery t艂umaczki: Katarzyna Szuster-Tardi, Ma艂gorzata Myk, Joanna Piechura i Natalia Malek, poprzedzone kr贸tkim, eseistycznym wst臋pem Marka Tardiego, przedstawiaj膮 nam „pi臋膰 ameryka艅skich g艂os贸w”, nowych i w艂a艣ciwie u nas nieznanych, cho膰 posiadaj膮cych przeogromny, wielokrotnie nagradzany dorobek: Don Mee Choi, E. Tracy Grinnell, Nathalie Handal, Sarah Mangold i Tyrone’a Williamsa. E. Tracy Grinnell w przek艂adach Myk, jej seryjne (a mo偶e lepiej: serialne?) wiersze na pograniczu do艣wiadczenia muzycznego i translatorycznego, wiersze-partytury lub fugi – jaka to jest wspania艂a odtrutka na gipsowy do b贸lu, noblowski „Ararat”… Poza tym: mamy w tym wyborze rzeczywi艣cie ca艂kowicie odmienne poetyki, od wyk艂adu i kr贸tkich pr贸z „anty-neokolonialnych” Don Mee Choi, po u艂omki, rze藕biarskie wr臋cz skrawki u Williamsa czy fragmenty „poematu taksydermicznego” u Mangold.

Jak wspomina Tardi, ksi膮偶ka ta jest dope艂nieniem jego projektu sprzed trzydziestu lat z pisma „Aufgabe”, gdy on sam zacz膮艂 zajmowa膰 si臋 Mironem Bia艂oszewskim i podj膮艂 si臋 jego akulturacji w Stanach. Jedn膮 z linii, kt贸ra podobno 艂膮czy wszystkie pi臋膰 g艂os贸w, pr贸cz ch臋ci wsp贸艂pracy w powy偶szej inicjatywie, jest evidentiary poetics, poetyka korzystaj膮ca z dokumentu i archiwum, u nas oczywi艣cie bardzo popularna (i Grzegorz Kwiatkowski, i Marcin Mokry), ale chyba nikt nie u偶y艂 dot膮d tej nazwy w naszej krytyce. Drugim elementem spajaj膮cym tom jest wielokulturowo艣膰 – wyrobiona, do granic wyczulona u autor贸w 艣wiadomo艣膰 spotykania si臋 g艂os贸w i estetyk w r贸偶nych kontekstach kulturowych, zderze艅 Wschodu z Zachodem (odmiennych tradycji pisma, melodyk wiersza), problem贸w globalnej polityki z emancypacj膮 pojedynczych cia艂 i rol膮 jednostkowych 艣wiadectw. Cho膰 pozostaj膮ca w tradycjach neoawangardowych (poszukiwania w obr臋bie medium pisma, eksplorowanie pogranicza wizualno艣ci i d藕wi臋kowo艣ci), jest to od podstaw poezja globalna, gotowa na konfrontacj臋 z zupe艂nie odmiennym j臋zykiem – ufundowana na do艣wiadczeniu obco艣ci, nieswojo艣ci, kt贸re tylko wzmaga si臋 w kolejnych aktach przek艂adu. Dlatego, jak s膮dz臋, niewiele w tym przek艂adzie tracimy wzgl臋dem orygina艂u, cho膰 oczywi艣cie bez wyja艣nie艅 t艂umaczek, zw艂aszcza w sprawie fragment贸w poemat贸w, by si臋 nie oby艂o. Nie b臋d臋 pr贸bowa艂 tworzy膰 sztucznej syntezy, bo moim zdaniem warto si臋 z t膮 propozycj膮 zmierzy膰, 偶eby zobaczy膰 stylistyczn膮 i tematyczn膮 rozpi臋to艣膰 ameryka艅skiej poezji najnowszej i wyj艣膰 z za艣ciankowego poczucia naszej wyj膮tkowo艣ci, wi臋c na koniec poci臋te fragmenty z poematu Mangold dla zainteresowanych:

 




 

 
















Julek Rosi艅ski, Streszczenie pie艣ni, Biuro Literackie, Ko艂obrzeg 2022

Je艣li piszemy o rzeczach ma艂ych i mniejszych, ale za to z wielkim potencja艂em, to nie mog艂o tego debiutu zabrakn膮膰. Od jakiego艣 czasu jestem wr臋cz psychofanem tej poezji, cho膰 staram si臋 szkoli膰 w sztuce utrzymywania dystansu, bo zimny ch贸w na pewno Rosi艅skiemu nie zaszkodzi. Po prostu widz臋 w tych wierszach energi臋, wolno艣膰 i swobod臋, jakiej nie znajduj臋 cho膰by w debiutach z roku 2021. Jest te偶 w nich zapewne wi臋kszy potencja艂, ni偶 rzeczywi艣cie uda艂o si臋 zawrze膰 w samym tomie. Dlatego nie obawiam si臋 o przysz艂o艣膰 tego akurat poety – jego j臋zyk si臋 tu nie wyczerpa艂, a ksi膮偶ka, cho膰 pomy艣lana oczywi艣cie jako ca艂o艣膰 i swego rodzaju projekt, bo dzi艣 to standardowa procedura, zw艂aszcza w BL, ma w sobie mimo wszystko przygodno艣膰 zbioru napisanych po prostu wierszy – nie wszystkich, a zaledwie 28, akurat tylu, 偶eby czytelnik poczu艂 niedosyt. Co艣 si臋 tu dopiero otwiera, uwalnia ze szkolnych nalecia艂o艣ci, dojrzewa, zarazem manierycznie i bezpretensjonalnie.

Mia艂em przyjemno艣膰 odby膰 z Rosi艅skim dawno um贸wion膮 rozmow臋 z okazji wydania tego debiutu, ale to nie by艂a oczywi艣cie sytuacja, 偶eby rozwija膰 jakiekolwiek koncepty krytyczne, a i czas nam nie sprzyja艂. Te wpu艣ci艂 Rafa艂 Wawrzy艅czyk w swojej recenzji: pion i poziom, ale przede wszystkim jednak pion, „bieg艂o艣膰 w instalowaniu struktur pionowych”. Poezja Rosi艅skiego rozgrywa si臋 przestrzennie i tak te偶 chce my艣le膰 o niej sam autor: jak o tworzeniu pewnego pola, zarysowywaniu jego granic, rozszerzaniu i skupianiu go, w zale偶no艣ci od sytuacji „Wol臋 Julek ni偶 Julian i marzy mi si臋, 偶e napisz臋 kiedy艣 wiersz, w kt贸rym b臋dzie mo偶na zosta膰” (ot, ca艂y autokomentarz). To nie tylko wyrysowywanie sceny (tworzenie ram sytuacji lirycznej) lub my艣lenie o wierszu w kategoriach rze藕by czy konstrukcji. W tej przestrzenno艣ci jest co艣 podobnego do techniki Natalii Malek – przed艂u偶anie linii ad infinitum, 艣wiadomo艣膰, 偶e wyrysowane w ten spos贸b p艂aszczyzny sensu s膮 w艂a艣ciwie niesko艅czone, a zarazem do艣膰 szczelnie, hierarchicznie „upakowane” wzgl臋dem siebie.

Wawrzy艅czyk na przyk艂adzie debiutu Rosi艅skiego rozwija sw贸j chyba najwa偶niejszy koncept krytycznoliteracki (w kt贸rym mie艣ci si臋 i Adam Wiedemann, i Grzegorz Hetman, i specyficznie czytani Ashbery z Salamunem): napi臋cie mi臋dzy pionow膮 alegoryczno艣ci膮 (g艂臋bokimi strukturami sensu) i horyzontaln膮 rozpi臋to艣ci膮 tre艣ciow膮, narracyjn膮, kunsztem modnego ostatnio w poezji storytellingu.  Zgadzam si臋 z warszawskim krytykiem w tej diagnozie:

Rosi艅skiego sta膰 na wiele; kto zajmowa艂 si臋 cho膰 odrobin臋 poetyck膮 praktyk膮, wie, jak trudno stworzy膰 fraz臋 formatu „kr贸l plecie z mata/ kolejn膮 koron臋”. I nawet je艣li zagadnienie osadzenia jej w odpowiednim 艣rodowisku, w kt贸rym b臋dzie i promieniowa膰 ca艂膮 moc膮, i wygl膮da膰 „naturalnie”, wci膮偶 jeszcze stoi przed autorem streszczenia pie艣ni, to jest to raczej kwestia czasu ni偶 talentu. Wyj膮tkowy zmys艂 prozodyczny, lekki, ruchliwy p臋dzel niewahaj膮cy si臋 przed kadrami „ze zwyk艂ego 偶ycia” (wbrew pozorom je robi si臋 najtrudniej), wreszcie zarys w艂asnego uniwersum, w kt贸rym na r贸wnych prawach mijaj膮 si臋 Platon i Matka Boska, Charon i dziewczynka z zapa艂kami – wszystko to pozwala nie tylko cieszy膰 si臋 tym, co pierwsza ksi膮偶ka warszawskiego autora ma do zaoferowania, ale i snu膰 wizje przysz艂o艣ci zaprezentowanego w niej j臋zyka.

Pytanie, kt贸re powstaje, dotyczy zatem raczej tego, jak uzasadni膰 sceptykom, 偶e rzeczywi艣cie dzieje si臋 w nim co艣 wa偶nego: technicznie, stylistycznie, a nie po prostu w dziedzinie poruszanych temat贸w. Jedna ze strategii jest taka, jak u Wawrzy艅czyka: opisa膰 spos贸b dzia艂a wierszy, pokaza膰 ich konstrukcyjny schemat i naszkicowa膰 napi臋cia, kt贸re rozchodz膮 si臋 w konkretnych kierunkach, na zmian臋: wznosz膮c wiersz, egzaltacyjnie go podkr臋caj膮c, 偶eby wr臋cz orbitowa艂, dryfowa艂 z niezno艣n膮 lekko艣ci膮, albo na odwr贸t – doci膮偶aj膮c go, sprawiaj膮c, 偶e wszystko w nim si臋 zapada, opada, ugruntowuje. To ostanie jest chyba w艂a艣ciwym okre艣leniem: grunt i jego celowa utrata jako figury usytuowania wiersza w przestrzeni i zarazem dzieci臋cej (dziecinnej?) fantazji o zamieszkaniu w nim jak w domku na drzewie.

Ale mo偶na te偶 wzi膮膰 pojedynczy tekst, a nie schemat czy fraz臋, mo偶na tropi膰 alegorie i zaniechania. Spr贸buj臋 czego艣 pomi臋dzy.

 

starszacy po kolei wskazuj膮 gwiazdy, m贸wi膮, dok膮d lec膮

 

艣wi臋ci z obraz贸w, wszyscy oni: 艣redni rybacy, zupe艂nie

nieznani cie艣le, martwi koledzy. spokojnie, zupy

 

dla ka偶dego starczy, ka偶dy zdo艂a si臋 ni膮 okr臋ci膰 jak

szesnastoletnim szalem albo nog膮 swojej pierwszej

 

szesnastki – szczyt spojrza艂 w d贸艂, obraca si臋 w kamie艅.

warstwy sun膮, warstwy rozp臋dzaj膮 si臋, potykaj膮,

 

wpadaj膮 na siebie.

 

Szkielet: dystychy, nawet tytu艂 nie jest tu wolny i swobodny. Og贸lna zasada: co艣 „艣ci膮ga” wiersz i wszystko si臋 jej podporz膮dkowuje. R贸wna do prawej. D膮偶y do puenty. Kontrast: zenit i nadir, patrzymy w niebo, w gwiazdy, a potem w d贸艂 – kamie艅, dno. Ale w艂a艣ciwie to jedno i to samo, bo nast臋puje obr贸t, odwr贸cenie karty, ca艂ego kadru. Osi膮 jest rzeczownik „zupa”, wok贸艂 kt贸rego „okr臋ca si臋” sytuacja liryczna. Sytuacja liryczna: patrzenie, obserwowanie abstrakcji i konkretu, bo oni (starszacy, 艣wi臋ci z obraz贸w, rybacy i cie艣le, martwi koledzy – ale偶 ci膮g!), bo ju偶 nie oni, a wi臋c kto? („spokojnie”, „dla ka偶dego starczy”). Anonimowo艣膰 postaci, dawniej i dzi艣, jaki艣 t艂um pozbawiony cech. Co艣 z obrazu sztalugowego, z ekfrazy, z biblijn膮 alegori膮 „na zach臋t臋”. Malarska scena, w sam raz dla Koehlera. Potem nagle prze艂amanie rejestru: wracamy w konkret (szesnastoletni szal) i tera藕niejszo艣膰 (pierwsza szesnastka). I wreszcie to, w czym Rosi艅ski czuje si臋 najlepiej: geologiczna metaforyka (ruchy g贸rotw贸rcze, erozja, masyw), kt贸ra r贸wnie dobrze mo偶e by膰 dalszym ci膮giem 艂a艅cucha malarskiego: p艂aszczyzn, konfiguracji, nak艂adanych warstw farby. A偶 wszystko to przybiera na sile, o偶ywa, 艂aduje si臋 energi膮, przyspiesza i nast臋puje akceleracja – koncepcja przechodzi w materi臋, uruchamia si臋 jaka艣 kwantowa metaforyka, chaos materialnych spotka艅, zderzanie si臋 cz膮stek. 艢mieszne. Jak w przedszkolu. Tragiczne. Jak w czasie apokalipsy. Aleksander Wat z „Wierszy 艣r贸dziemnomorskich” spotyka Kapitana Challengera z „Tysi膮ca Plateau” i id膮 na og贸rkow膮 na szkoln膮 sto艂贸wk臋. Smacznego.

 

Krzysztof Pietrala, Story Jones, Wyd. METH, Pozna艅 2021

Na koniec mamy co艣 rozmiarowo nieco wi臋kszego – debiutanck膮 proz臋 poetyck膮, wydan膮 przez ma艂e (prawie 偶e nieistniej膮ce) wydawnictwo METH. Nie wiem jeszcze, jak ksi膮偶k臋 t臋 naby膰, bo nie ma jej w dystrybucji, a wydawca ca艂y czas podobno pracuje nad stron膮 internetow膮 (edit: ju偶 dzia艂a!), wi臋c gdy tylko si臋 pojawi (nak艂ad to na razie 300 egzemplarzy), nie wahajcie si臋 ani chwili. Debiut Krzysztofa Pietrali, cz艂owieka z kosmosu, kt贸ry nie tylko 偶yje historyczn膮 awangard膮 (zw艂aszcza francusk膮) i tekstami z tamtych czas贸w, ale w艂a艣ciwie jest jej fizyczn膮 manifestacj膮 w XXI wieku, jest rzeczywi艣cie kosmiczny, pi臋knie (skromnie) wydany i warto go mie膰 w r臋ku. „Strony Jones” to co艣 na wz贸r OuLiPowskiej fantazji, kt贸r膮 mo偶na czyta膰 na dwa sposoby, tak, jak przechodzi si臋 gr臋 planszow膮: mo偶na 艂膮czy膰 strona za stron膮 fragmenty 1A-2A-3A, 1B-2B- itd., a wi臋c zrekonstruowa膰 ka偶dy z trzech blok贸w osobno (o pani Jones, o panu Jones oraz ich spotkaniu) i mo偶na czyta膰 linearnie, zaczynaj膮c od ekspozycji dzieci艅stwa Sally Molly Nelly Lany Jones, potem od dzieci艅stwa Loftusa Jones, a wreszcie i艣cie noirowych scenek mi臋dzy m臋偶czyzn膮 i kobiet膮. To w艂a艣ciwie nie jest istotne, bo nawet je艣li czytamy linearnie, chronologicznie, i tak pozostaje wra偶enie synchroniczno艣ci tych historii i wreszcie jakiej艣 ich dialektycznej syntezy.

Ca艂o艣膰 osnuta jest ponadto wok贸艂 r贸偶nych autokomentarzy Adama Wa偶yka, dotycz膮cych m.in. jego porachunk贸w z mitem Inkipo, cudown膮, eskapistyczn膮 krain膮 dzieci艅stwa, kt贸ra to偶sama jest r贸wnie偶 z jego m艂odo艣ci膮, przypadaj膮c膮 na czasy zachwytu kubizmem i Apollinaire’em oraz francusk膮 literatur膮 brukow膮 (patrz powie艣膰 „Epizod”). Ale Pietrala przytacza te fragmenty, czy to z „Dziwnej historii awangardy”, czy z innych esej贸w i tekst贸w, bardzo m膮drze i lakonicznie, wydobywaj膮c z nich nie samego Wa偶yka czy jakikolwiek historycznoliteracki ci臋偶ar, lecz sygnatur臋, kt贸ra go interesuje jako inspiracja dla jego w艂asnych dzia艂a艅: awangardow膮 sk艂onno艣膰 do mistyfikacji, do prowadzenia gry z mo偶liwo艣ci膮 i przypadkiem. Wygl膮da to zreszt膮 w samej ksi膮偶ce jak napisy do niemego filmu, uzupe艂niaj膮ce sceny. Inkipo okazuje si臋 w贸wczas czym艣 wi臋cej, ni偶 mityczn膮 krain膮, kt贸r膮 Wa偶yk po偶egna艂 w s艂ynnym, powojennym wierszu. To dzia艂aj膮ca r贸wnie偶 dzi艣 heterotopia – jaka艣 niezrealizowana potencjalno艣膰 awangardowej prozy do bycia zarazem zmys艂ow膮 i intelektualn膮, poetyck膮 i narracyjn膮, skonstruowan膮 wed艂ug zasad gier i szarad, co Wa偶yk tak lubi艂, ale wci膮偶 utrzymuj膮c膮 swoje opowie艣ciowe wi膮zania, eskapistyczn膮, a jednak sk膮pan膮 w aktualnej problematyce.

Pietrala bezpretensjonalnie aktualizuje wielkie tematy pierwszej awangardy i osadza w jakim艣 bezczasie, mi臋dzy nasz膮 wsp贸艂czesno艣ci膮 i pocz膮tkiem wieku XX: kubistycznie pop臋kana rzeczywisto艣膰, skutkuj膮ca symultaniczno艣ci膮 i wieloperspektywiczno艣ci膮, wymarzone podr贸偶e do nieznanych krain i ich ukryty kontekst kolonialny, mity utraconego dzieci艅stwa, topos nieobecnego ojca jako symbolu m臋sko艣ci, porzucanie pensjonarskiego wychowania i wiele innych. Nade wszystko jednak, „Story Jones” to mistrzostwo j臋zykowej stylizacji czy w og贸le stylu. Pietrali uda艂o si臋 wypracowa膰 paragrafy, bloki wra偶e艅, tak niepowi膮zane ze sob膮, 偶e w艂a艣ciwie niezdolne do utrzymania p艂ynno艣ci narracyjnej, a zarazem nasyci膰 je kunsztownym i lekkim j臋zykiem, dzi臋ki czemu narracja ta p艂ynie obok zdarze艅. Osi膮gn膮艂 co艣, o czym marzy艂 Wa偶yk w swoich prozatorskich, nies艂usznie zapomnianych dzie艂ach, zw艂aszcza w opowiadaniach z „Cz艂owieka w burym ubraniu” (1930, niewznowione do dzi艣!) – niezwyk艂o艣膰 i fantastyczno艣膰 po艂膮czy艂 z proz膮 codzienno艣ci, niedopowiedzenie z grubymi ni膰mi szyt膮 intryg膮, proz臋 wysokiego modernizmu o frazie rodem z Iwaszkiewicza czy Prousta z brukowym bana艂em, kanciast膮 fraz膮 i oczywisto艣ci膮 tanich romanside艂. Kiedy czytam takie bloki jak 1C, 3C czy 8B, co艣 we mnie p臋ka, 偶e mo偶na tak elegancko, bez efekciarstwa i eksperyment贸w z neologizmami w duchu Bia艂oszewskiego, samym rytmem zdania ci膮膰 i cyzelowa膰 proz臋 poetyck膮. Podrzucam w ca艂o艣ci, bo nie wypada ich rozdziela膰 na jeszcze mniejsze cz膮stki (ws艂uchajcie si臋):

Tym kosmosom przystoi dorasta膰 w niesko艅czono艣膰. W powietrzu czu膰 by艂o jeszcze 艣wie偶y proch. Opadaj膮c, dym osiada艂 w otwartych oczach. Le偶eli blisko siebie, a krew mi臋dzy nimi, jak woda mi臋dzy krami, szybciej zamarza艂a. [1C]

***

Okrawek s艂oniny, kt贸ry wisia艂 na oszronionej dratwie, wygl膮da jak prymitywne ostrze偶enie dla intruz贸w, nie mniej gro藕ne ni偶 czaszka wbita na pal. Na cel wzi臋艂a go ma艂a bogatka i wczepi艂a we艅 ostre pazurki. Jej urywane ruchy i nerwowe podskoki zdaj膮 si臋 m贸wi膰: „Jestem taka roztargniona”, jej g艂os wabi膮cy „pink, pink” jest jedynym kolorem w okolicy. Na trzask z ciemno艣ci sikorka p艂oszy si臋 momentalnie”. [3C]

***

Wie偶owiec nosi na g艂owie melonik s艂o艅ca. Rozgrzany gzyms jest kr贸tszy ni偶 piek膮ce stopy. W dole ludzie wielko艣ci paznokcia s膮 na wag臋 z艂ota, je艣li tylko mo偶na si臋 ukry膰 w odleg艂ym losie kt贸rego艣 z nich. I zapomnie膰 o sobie i o niej. Daleko st膮d wiatr potrz膮sa艂 workiem chmur. D藕wi臋k dzwonka w drzwiach mia艂 jedno imi臋 – Vanessa! Zata艅czy艂 wazon ze sztucznego kryszta艂u, kiedy 艣lepy na 艣wiat Loftus potkn膮艂 si臋 o puste butelki i uderzy艂 g艂ow膮 w st贸艂. Przeci膮g w pokoju pchn膮艂 wzrok listonosza ku fladze firanki. Mi臋dzy m臋偶czyznami niebieski d艂ugopis do pokwitowania. Rozdarta drapie偶nie koperta uderzy艂a o pod艂og臋. Adresat si臋 zgadza艂, ale nie nadawca. Nie ona. „Zna艂em pana ojca” – poruszy艂y si臋 sztywne w膮sy – „lepiej pan zamknie to okno”. Dwa palce urz臋dnika stukn臋艂y w daszek czapki, dyskretnie zmieniaj膮c rad臋 w rozkaz, a powitanie w po偶egnanie. Po chwili przyszed艂 b艂ysk Zawstydzona g艂owa sinia艂a Loftusowi szybciej ni偶 niebo. O w艂os zosta艂by pierwszym Jones w rodzinie, kt贸ry poczu艂 dno Kana艂u Lataj膮cych Ryb. [8B]

Pewnie debiut Pietrali przemknie bokiem, z dala wszystkiego, co trwa w blaskach reflektor贸w, bo tak膮 drog臋 autor 艣wiadomie wybra艂. Ale na moje prywatne potrzeby – tegoroczny Gombrowicz (bo to mimo wszystko raczej proza ni偶 poezja, cho膰 zg艂aszana do nagr贸d poetyckich) ju偶 si臋 rozstrzygn膮艂.