Barter Network Junkyard (W. Kopeć - przyjmę/oddam/wymienię:)

Tytuł debiutanckiego tomu Wojciecha Kopcia „przyjmę/oddam/wymienię:” jest intrygujący, od razu lokuje nas bowiem gdzieś pomiędzy ogłoszeniami, osiedlowymi wystawkami, szeptanym marketingiem i koncepcją zużycia lub wtórnego użycia rzeczy. Jak w dobrej, utopijnej gospodarce zero waste, w świecie „przyjmę/oddam/wymienię:” nic się nie marnuje, wszystko może za to zostać poddane kolejnej odróbce, sprofanowane i z formy towarowej przeistoczyć się ponownie w przedmiot użytkowy. Już w pierwszym kontekście ten sprawny tytuł sugeruje kilka potencjalnych „ustawień” poetyckich. Mamy zapewne do czynienia z wierszami, które proponują alternatywną wobec kapitalizmu ekonomię, przeciwstawiającą się nadprodukcji i kulturze powszechnego marnotrawstwa. W takiej ekonomii nieoczywisty status zajmuje sam wiersz, funkcjonujący raczej jako przedmiot potencjalnej wymiany, niż spekulacji pieniężnej. To byłby inspirujący kierunek, w którym Kopeć mógłby w tym tomie podążyć.


Nieco mniej inspirujący sugerowałby nam, że jesteśmy dwa kroki w przeszłości, na jakimś pchlim targu, w klimatach rodem z PRL-u, gdy aspekt odzyskiwania rzeczy już raz użytych był naturalną reakcją na powszechny niedostatek dóbr konsumpcyjnych. W pewnym sensie – a sugeruje to trochę sama okładka, zaprojektowana przez Jakuba Pszoniaka – jesteśmy w sercu niezwykle popularnej gry planszowej „Kolejka”, próbując za pomocą sprytnych manewrów pionów i podmianek kart zebrać niezbędne przedmioty, aby np. wyprawić dziecku komunię, a w przypadku Kopcia – wysłać nas wszystkich w kosmos, do nowego świata. Wówczas odsłaniałby się konsumpcyjny aspekt pisania w społeczeństwie zaawansowanego kapitału, a także problem reifikacji, a więc istnienia poety i wiersza jako rzeczy wśród innych rzeczy, charakterystyczny choćby dla sprawozdawczej poetyki Nowej Fali. To raczej te inspiracje, niż np. amerykańscy obiektywiści, byliby tu zasadnym polem odniesień dla tomu Kopcia.

Czym jest konsumpcja wiersza? W jaki sposób poezja włącza się w procesy konsumpcyjne? Jak przełamać ruch ku utowarowieniu samego języka? Czy ekonomia daru i barter są jakąś odpowiedzią na kapitalistyczną ekstrakcję nadwyżki? Kopeć urodził się w 1998 roku, więc z lat dziewięćdziesiątych nie pamięta zapewne niczego, ale i tak trochę „bawi się” w najntisową modę po millenialsach, jakby wraz z Agnieszką Gacek raz jeszcze przeżywał wspaniały czas neoliberalnej prosperity marketingowej, która rozminęła się ze swoim środkiem ciężkości, ten bowiem pozostał umocowany w topornych, technologicznych nośnikach: starych telewizorach, ciężkich i zipiących komputerach, radioodbiornikach czy odtwarzaczach CD. Był to wciąż analogowy, perecowski świat „rzeczy”, istniejący na długo, nim wszyscy przenieśli się w chmurę. „Już nie będzie Adama Małysza w kosmosie./ Co tydzień siadałem, jak do telekinezy,// żeby oglądać jego rywalizację ze słońcem,/ przyciągając dla niego plazmę i wiatr.// Z eteru przyciągałem darmową energię./ Pijany podpłomykiem wchodziłem na garaż” – te, znane wszystkim rytuały, luźno nawiązujące do kultowej małyszomanii mojej młodości, wchodzą w mariaż z kosmiczną metaforyką, ale nie tracą nic ze swej przaśności. Przełom wieków to przecież ostatni moment, gdy estetyka społeczeństw Zachodu była bliższa materii, niż światom wirtualnym. Ale to dla poety tylko punkt wyjścia. W rzeczywistości Kopeć pisze o alternatywnej teraźniejszości i zakreśla czytelnikom przed oczami trochę postapokaliptyczny świat w duchu „Mad Maxa” lub „Planety Małp”, w którym to świecie codzienne przedmioty, niby artefakty minionej cywilizacji, zyskują nowe znaczenia, niejednokrotnie stając się fetyszami, wcielającymi jakiś inny ład: 

(…) Minęły 

już czasy towarowej kontrofensywy. Brat robił jeszcze


dziurki pomiędzy trzema paskami, ale moja beztlenowa

skóra obyłaby się i bez tego. W tym roku pierwotniaki


ewidentnie sprzyjają naszemu oddychaniu. Nie ma

się czego obawiać, plecy filtrują wodę jak należy.

Całe „przyjmę/oddam/wymienię:” jest napisane w nieco weirdowej estetyce. Trzeba to uznać za zjawisko, którego tryumfalny pochód zapoczątkował Patryk Kosenda, i które rozlało się na najnowszą literaturę, nie tylko poezję. „Czas, jak chupacabra, wyłazi ze swojej kryjówki/ jedynie po zmierzchu”, „Małpa grająca w baseball/ po latach okazała się smutnym androidem” – pisze Kopeć, a to są najmniej dziwaczne z obserwacji, jakimi raczy nas podmiot. Fascynacje twórczością Kosendy i próba spłacenia swoistego długu widoczna jest nie tylko w samym tomie. Kopeć debiutował nie tak dawno na łamach „Czasu Kultury” w dwugłosie z Agnieszką Waligórą właśnie recenzją z „Największego na świecie drewnianego coastera” i chyba warto przeczytać ten tekst również jako opowieść o jego własnej poetyce. Nie odżegnując się od wcześniejszych lektur wierszy krakowskiego poety, wielokrotnie podkreśla się tam współzależność między językową brawurą, dziwnością i przesytem, a kwestiami politycznymi, lub – jak określa to wprost autor – zaangażowaniem politycznym tych tekstów. Od siebie dorzuca zasadny trop dadaistyczny, bo przecież w przypadku Kosendy można mówić właśnie o jakimś wariancie neodadaizmu, który ponownie – w duchu politycznej rebelii – sięga po techniki kolażowe, asamblaż i chwyt, pojęty jako atak na mieszczańskie i percepcyjne schematy. Ustawiając robotyczne fantazje o hipotetycznych podmiotach ludzio-maszyn obok poezji Rybickiego, Szpindlera i Rozdzielczości Chleba, przypomina Kopeć o tkwiącym w absurdzie, nieujarzmionym jeszcze potencjale, którego wszechwładna ekonomia nie potrafi na razie wchłonąć. Musiałaby przypiąć mu łatki komedii, burleskowości, slapsticku lub właśnie weirdu, tymczasem wiersze Kosendy z łatwością wymykają się tym rozgraniczeniom na powagę i żart, intelektualny humor i sztubacką kpinę, efekt rzeczywistości i surrealną, tripową jazdę w rejony jeszcze nam nieznane. 

Wydaje się, że Kopciowi w jego własnych wierszach zależy na podobnym efekcie, choć jest oczywiście świadomy, że nie może powtórzyć po Kosendzie nawet jednego tricku, bo zatraci własną odrębność. Stara się więc wypracować taki dadaistyczny wiersz, który nie rzuca wprost wyzwania racjonalnemu porządkowi „ja”, lecz powoli wyprowadza poza jego logikę. Trzeba to oddać autorowi: może nie szokuje, nie próbuje eskalować i za wszelką cenę podbijać komunikacyjnego paktu z czytelnikiem, jak robi to Kosenda, ale zadziwia, oszałamia, najpierw kunsztem frazy, a potem nagłymi zwrotami w rejony zupełnie niespodziewane. Zasada ta odbiega jednak znacznie od techniki narracyjnych wymyków, którą stosowali Adam Wiedemann czy (wczesny) Darek Foks, nieustannie skręcając bieg wiersza w inną stronę i wyrzucając czytelnika po drodze, zmieniając nagle miejsca akcji, pozycje podmiotowe i konwencje gatunkowe. Kopeć raczej dodaje nowe elementy, „skupuje” i „zagęszcza” pola semantyczne, i zamiast na jakiejś opowieści, konstrukcji podmiotu czy samej sytuacji lirycznej, skupia się na psuciu i rozrzedzaniu sensu. Dlatego bardzo trudno jest napisać, o czym są wiersze laureata kolejnej edycji konkursu „Nowy Dokument Tekstowy”. Zostawiają nam one poręczny zestaw problemowych uchwytów (towary i swoisty kult cargo, analogowość, ekokatastrofa, robotyzacja, status ciała jako hybrydy, materialność tego, co zostaje, estetyka śmietnikowa i oczywiście elementy bildungowe), ale ma on raczej charakter rozproszonego w chmurze zbioru pojęć, niż narracyjnych i tematycznych skupień. Paradoksalnie, o ile jest to poezja rzeczy, przedmiotów codziennego użytku, złomu i odpadków, oraz kanciastego „ja” pośród nich, wpisująca się mimochodem w odległą linię Miron Białoszewski-Rafał Różewicz, o tyle rzeczy te mają w tym tomie zupełnie płynną ontologię, która istnieje tylko na potrzeby ich chwilowych materializacji.

Nasz wewnętrzny pilot składa się obecnie

z podziurawionej hybrydy godzilli


i króla-słońce. Niuchamy te dwa szczerbate

języki, a na linii ich giętkich styków

klei się samonośne hakerstwo. Aż wypadamy


z własnego obiegu.

(drożdże suszone piekarnicze, s. 8)

-  pisze poeta, a jego „samonośne hakerstwo” okazuje się lepką praktyką przechwycenia, cyberpunkowym odpowiednikiem dadaistycznych sztuczek, a może nawet spełnieniem fantazji Tristana Tzary i Tytusa Czyżewskiego.

Nie dziwi, że laudacja jury konkursu Instytutu Literatury, którego tom jest efektem, nie mówi za wiele. To raczej zbiór krytycznych miazmatów, zanieczyszczających przestrzeń dyskursywną. Zrekapituluję: całość tomu jest przemyślana, konstrukcje językowe są płynne, podmiot się przeobraża i miesza sensy, opowiadając o ciele, czasie i rzeczach, i czasem robiąc z tego karnawał. Uch… Takie wszystko i nic, które sprawia, że trudno orzec, na jakiej podstawie Kopeć został wybrany i co w jego liryce rzeczywiście urzekło jurorów, bo akurat te opisane kwestie to po prostu sprawne odrobienie lekcji nowej poezji, i to z dość starego już podręcznika (takiego z okolic przełomu wieków). Chyba że rzeczywiście chodzi o „śmieciowy” aspekt pisania, o wrażenie, które wywołuje w czytelniczce – że w „przyjmę/oddam/wymienię:” podmioty nie poruszają się już w świecie realnych, ekonomicznych wymian, generując nadwyżkę, lecz właśnie zasysają wszystko w obręb jakiejś koczowniczej zony, wielkiego, wędrującego wysypiska, przemierzanego przez złomiarzy, współczesnych, postbenjaminowskich kolekcjonerów bubli i złomu. I od razu zaznaczam – nie ma tu aspektu klasowego czy kwestii biedy: nie dlatego żyjemy w świecie resztek i bezużytecznego złomu, że finansowo nie stać nas na nic lepszego, wiedziemy więc biedne, marginalne i prekarne życie. Nie. Raczej jest to złomowisko z wyboru, złomowisko jako wielka piaskownica, w której wyobraźnia – ze swoją dziecięcą dezynwolturą – demontuje i od nowa składa światy. Sam podmiot zbiorowy (to majsterkujące, hybrydyczne, słabe „my”, które pojawia się w wielu tekstach) to postać niemalże mityczna, wyciągnięta z komiksowego uniwersum: Garbageman, który przybywa z modernistycznych fantazji, wyposażony w nieco karykaturalną supermoc asamblażowego scalania pokruszonych fragmentów rzeczywistości. Ale nie jest hermeneutycznym kaznodziejom, obiecującym komukolwiek Całość lub ostateczny Sens. To przegryw. Chłopiec naprawiający w piwnicy resoraki. Zachęca więc do podobnej zabawy, do obudzenia uśpionej kreatywności. Jego wrogiem są radzieckie sterownie, finansowa konspira, teorie spiskowe i „skórkowy Niszczyciel stojący na czele/ Gwiezdnego Państwa Polan”. Wszystko dzieje się przecież w jakimś abstrakcyjnym, alternatywnym wymiarze.

Jeden ze słynnych manifestów dadaizmu, "Legen Sie Ihr Geld in Dada an!" Kurta Schwittersa, przekornie zachęcał czytelników do lokowania kapitału finansowego w Dada, jawiąc się jako bezpośrednia reakcja na powojenny inflacyjny kryzys w Europie.

Pokładać ufność w Dada – komentowała to Marta Baron-Milian w rozprawie Wat plus Vat – to jak inwestować w wielki inflacyjny generator, produkujący puste, bezwartościowe znaczące. Ale w manifeście Schwittersa Dada jako wspaniała alternatywna dla wolnego rynku chytrze zmieniona zostaje w analogię. Pokładać ufność w wolnym rynku czy w jego podstawowym medium, pieniądzu, to zupełnie jak pokładać ufność w mydlanej bańce Dada.

Od bańki mydlanej wolę „wielki inflacyjny generator”, przypomina on bowiem Wielki Zderzacz Hadronów, tylko że efektem jego działania jest postępująca dematerializacja świata. A o tym lęku, o zanikającym ciele i o abstrakcji ciała bez organów, o zranieniach i pamięci ruchowej Kopeć też nieustannie nam przypomina, choćby w takich, iście Watowskich, lirycznych puentach:


Bo taki już nasz los,

dwóch niteczek uwikłanych w przepaść –

ciągłe ukrywanie się i dezorientowanie

przeciwnika. Wojna rozpoczyna się

od pierwszych prób obrączkowania żywności

(gwoździe budowlane długie, s. 11–12).

 

Nie dziwi też deklaracja z wiersza pestki dyni pakowane po 1 kg:


Jestem niezidentyfikowaną jednostką pływającą.

Moje oczy potrafią prześlizgiwać się niezauważone

między brakami eksportu,

choć żadne z nich nie posiada płynności finansowej

(s. 31).


Otóż to, "przyjmę/oddam/wymienię:" to próba nomadycznego, koczowniczego i pirackiego złomiarstwa, somatycznego hakerstwa i dadaistycznych cyberfantazji, które przemykają pod osłoną nocy, niewidoczne dla AT-ATów i innych maszyn liczących.


Wojciech Kopeć, przyjmę, oddam, wymienię:, SSP OŁ/Instytut Literatury, 2022

Pierwodruk: "Kontent" 2022, nr 19