Wielka (nie)Obecność ("Poza szatanem" B. Dumonta)

Bruno Dumont kontynuuje w Poza szatanem swoje epickie rozważania o miejscu religii w świecie bez Boga oraz o formach, w jakich przejawia się współczesna duchowość. Jeśli spytamy, czy sacrum w kinie jest dziś jeszcze możliwe, jego nowy film będzie najpełniejszą na to pytanie odpowiedzą: po równo twierdzącą i przeczącą, paradoksalną i nieoczywistą.


Pierwsze spotkanie z twórczością Bruno Dumonta jest jak uderzenie kamieniem w głowę konającego zwierzęcia - cytat z jednej ze scen jego najnowszego filmu Poza szatanem. Kto do tej pory nie widział żadnego dzieła francuskiego reżysera, z pewnością dozna szoku, idąc do kina na wyświetlany właśnie obraz. A dodajmy, że wrażenie spotęguje się tym bardziej, jeśli kinem tym będzie zwyczajny multipleks, nastawiony na konsumpcję popcornu, a na propozycję awangardowego, wymagającego filmu, odpowiadający pustą salą.

Dumont jest ateistą - co warto zaznaczyć, bo ostatnie jego filmy dotyczą poszukiwań religijnych i tęsknoty za duchowością, pojętą z dala od doktrynalnych rozważań, raczej w tonacji postsekularnej. Jest również - jak się zdaje - jednym z ulubieńców nowohoryzontowej publiczności, która zdążyła zapoznać z jego obrazami podczas kolejnych wrocławskich festiwali. Dobrze przyjęty został tam zarówno poprzedni film Hadjewich, jak i nagrodzone kiedyś Złotą Kamerą w Cannes Życie Jezusa.

Z Hadjewich nowy obraz łączy przede wszystkim główny bohater - bezimienny mężczyzna, grany przez Dawida Dewaele, aktora o niebywale charakterystycznej aparycji niczym z płócien Francesco de Zurbarana i niezwykłym, nieprzeniknionym spojrzeniu. Na całym jego ciele odcisnęło się piętno bezdomnego życia i pozostawania w ciągłej drodze. Mężczyzna koczuje na odludzi (wydmach, przywołujących symbol pustyni), pielęgnując swoje obozowisko opodal rozpadającego się murku i regularnie dbając o ogień. Ma równie daleko do ubogiej wsi, wieży ciśnień, jak i nad morze. W ogóle wydaje się, że wszystkie punkty orientujące film Dumonta oddalone są od siebie o nieskończone odległości, a sama droga, filmowana obsesyjnie i wnikliwie, jest swego rodzaju mistyczną peregrynacją (w której z offu towarzyszy nam niepokojący oddech bohaterów). Zmęczonym i koślawym krokiem, w brudnym ubraniu, ze swoją młodą podopieczną (w tej roli Alexandra Lemâtre), mężczyzna zmierza w kolejne miejsca, by przyklęknąć i pomodlić się. Dziewczyna próbuje czasem kontestować jego dziwne zachowania, ale ostatecznie zawsze ulega sile fascynacji i miłości. Mówi mu: "jesteś szalony, nienawidzę cię" i w istocie: mężczyzna ma w sobie coś z wariata. Odpowiada lakonicznymi półsłówkami, kultywuje niezrozumiałe rytuały i modli się w obliczu nieskończonego masywu natury, który w przepięknych zdjęciach Yvesa Cape wyraża zarówno wzniosłość, jak i grozę istnienia. Wraz ze wzrokiem bohaterów, nasze spojrzenie przenosi się na tę nieskończoność widnokręgu, która raz zalewana jest przez światło, raz zstępuje na nią mgła, innym zaś razem ponagla ją wiatr. Nie jest to jednak zwyczajna medytacja, która wzniosłe pejzaże rozgrywa w duchu romantycznych uniesień. Kadry pozostają przybrudzone lub zgaszone, ujęcia statyczne i bezmierne w swojej nieprzystępności.

Mężczyzna pozostaje w ścisłym kontakcie z naturą, zdaje się znać zasady rządzące światem. I e istocie - jest on świętym mędrcem, pustelnikiem obdarzonym mocą czynienia cudów, zsyłania śmierci i przepędzania chorób. Nie dotyczą go ludzkie prawa - przekracza granice wydzielonych pól, wymyka się wszelkim relacjom, jest nieuchwytny dla służb porządkowych, a jego woli nie da się powstrzymać. Z dziewczyną łączy go tajemnica mordu, przypominającego słuszną karę za grzechy. Ofiarą pada ojczym, który - jak dowiadujemy się z nielicznych dialogów - gwałcił swoją pasierbicę. Pustelnik, na wzór anioła śmierci, zabija go z zimną krwią już na początku filmu, podobnie jak zabija bezbronne zwierzę - najpierw strzałem, potem zaś kamieniem. Nieprawdopodobieństwo hiperprecyzyjnego strzału z niegwintowanej dubeltówki miesza się tu z nieuchronnością nadchodzącej śmierci. "Strzeliłem na oślep" tłumaczy się dziewczynie, ale wątpliwości są mu zupełnie obce. Śmierć, którą niesie za sobą, przypomina tę uosobioną przez Javiera Bardema w To nie jest kraj dla starych ludzi braci Cohen. Los rzeczywiście jest ślepy, a jego wyroki nieodwołalne. Świętość Dumonta to mieszanka starotestamentowego Jahwe z prawosławnym Chrystusem. Jego bohater jest okrutny, gniewny i zazdrosny, ale równocześnie ascetyczny i bezgranicznie miłosierny. Niczego nie potrzebuje i nie oczekuje, ale istnieje w świecie jako wysłannik bez Boga, znak bez swojego źródła. Choć obdarzony jest tajemną wiedzą i szacunkiem między ludźmi, nie może przemówić w niczym imieniu, nie staje się pojemnikiem na żaden gniew i żadną miłość, która przychodziłaby spoza niego. Tam, poza, jest bowiem całkiem obce i niewypowiadalne, ujmowane jedynie językiem apofatycznej teologii.

W tym aspekcie nowy film Dumonta przypomina obcowanie z ruską ikoną. Patrzymy poza ekran, w oblicze nieskończoności, w narzucającą się nieobecność Boga, a zarazem w równie doskwierający ciężar tego, co się wymyka. Transcendencja przeraża i przytłacza, a my - zupełnie jak zwyczajni mieszkańcy wsi - nie jesteśmy w stanie jej przyjąć. Zwracamy się z prośbą o uzdrowienie lub wskazanie drogi, ale postać grana przez Dewaele milczy i odpiera kolejne racjonalne próby wyjaśnień. Ona już wybrała, komu pomoże zrozumieć, kogo przygotuje i przeprowadzi na drugą stronę. Wątek kryminalny, wiążący morderstwa oraz niekończące się wędrówki, jest tylko pretekstem dla kolejnych prób podejmowanych przez dziewczynę. "Jeśli przejdziesz na drugą stronę, ogień zniknie" - mówi mężczyzna do swojej podopiecznej, po czym dym unoszący się znad płonących pól zaczyna rzeczywiście znikać.

Poza szatanem  jest filmem tak trudnym i niepojętym, że polecanie go komuś jako dobrego produktu byłoby profanacją. Dumont rozsiewa całą sieć metafizycznych znaków, wprowadza pojęcia ofiary, bożego gniewu, świętego ognia i oczyszczającej wody, upostaciowując to w archetypie wyłączonego (sacer), który wobec prawa i społeczeństwa posiada jedynie transcendentne przymioty. Wszystko to jednak tylko znaki, a każda próba racjonalnej analizy czy sproblematyzowania dzieła francuza wydaje się po kilku podejściach śmieszna. Zostajemy - jako widzowie i jako recenzenci - z poczuciem niepoznanego ogromu, z poczuciem transcendentnej siły, która nie tylko nie wypełnia nas, ale tak naprawdę wypełnić nie może, bo groziłoby to całkowitą destrukcją człowieczeństwa. Nie bez powodu po jednej z modlitw dziewczyna mdleje. "Przyzwyczaisz się" mówi jej opiekun, wiedząc, czym grozi bezpośrednie spotkanie z niewyrażalnym. Miejmy nadzieję, że do takich filmów przyzwyczaić się nie można. Wyjście z kinowej sali z ogłupiałą miną okazuje się dopiero początkiem batalii, w której oświeceniowa racjonalność musi ustąpić metafizyce kina.

_____

Ocena: 8 

Tytuł: Poza szatanem; Tytuł oryginalny: Hors Satan; reż. Bruno Dumont, scenariusz B. Dumont, zdjęcia Yves Cape; obsada: David Dewaele, Alexanda Lemâtre; prod. Francja 2011; dystrybucja w Polsce: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty.

Pierwodruk: portal "Esensja", 2012, https://esensja.pl/film/recenzje/tekst.html?id=13923