W bańce i poza nią („Ślizg po banale” M. E. Romaneczko)

Jak to było? Wojtek Szot, czyli nasz nowy specjalista od poezji i „ostra żyleta polskiej krytyki literackiej”, napisał o tym tomie trochę post, a trochę blurba: „Marta Ewa Romaneczko w Ślizgu po banale stara się znaleźć poezję w... no tak, banale. Ślizgi te odbywają się z mniejszą lub większą gracją, ale jest tu kilka wykonów naprawdę przyzwoitych”. Po takiej recenzji nic, tylko zasiąść do czytania, wykony sproblematyzować i skontekstualizować (bo tym się kiedyś zajmowała krytyka literacka), a potem spróbować czegoś więcej, bardziej na temat, może z noskiem w książce.

Ciekawostka dotycząca debiutu Romaneczko, wydanego w potencjalnie zaangażowanej, tzn. programowo lewicowej serii ha!artu, jest taka, że poezja ta przychodzi raczej spoza poetyckiej bańki i poza tę bańkę próbuje sięgać, choć może nie tak bezpardonowo jak ostatnio Łukasz Gamrot przy okazji premiery Żółci (oczekiwanego przez dekadę debiutu, który ostatecznie wyszedł jako poezjo-komiks). Ślizg po banale zostawia nas z pytaniem, jak mogłaby wyglądać współczesna poezja społeczna, gdyby wyrzekła się modernistycznych prerogatyw i reguł gry literackiej w poe-bańce, a zamiast tego postanowiła oddolnie wytworzyć swoje alternatywne pole estetyczne. Na razie pole to zarysowują przede wszystkim dwa blurby: sankcjonująca poziom ideologiczno-interwencyjny polecajka od Anny Cieplak oraz pozycjonująca względem estetyczno-literackiego centrum oprawa od Konrada Góry (choć trudno stwierdzić, czego właściwie dotyczą jego dwa zdania z okładki, bo niekoniecznie wierszy Romaneczko…). Nie jest więc do końca tak, że debiutantka postanowiła funkcjonować całkowicie poza jurorsko-krytycznym obiegiem, jak robią to choćby samizdatowi twórcy instapoezji. Ale już dobór matronatów okazuje się mniej oczywisty: „Le Monde Diplomatique”, „Nowy Obywatel”, „Szajn” i „Myślnik Stankiewicza”... To miejsca, w których poezja pojawia się od wielkiego dzwonu, z przypadku, a i tu decyduje raczej społeczne pozycjonowanie się autorki – badaczki, publicystki społecznej, a zawodowo headhunterki.

Mimo to Romaneczko nie bawi się w poezję filozoficzną czy akademicką, osadzoną wyłącznie w jej doświadczeniach naukowych i zawodowych, ani tym bardziej w pogłębionej tradycji literackiej, choć i takie przebłyski znajdziemy w tomie. Podmiotka – a to o nią przede wszystkim w Ślizgu… chodzi, o jej kreacje, role społeczne oraz swobodę mówienia i myślenia – pozostaje od początku do końca familiarna i wręcz gadatliwa, a w tej bezpośredniości momentami przypomina stand-up. Za jej autobiograficzną otwartością, bo zdaje się, że Romaneczko nie kryje się specjalnie z tym, że chce mówić za siebie, w swoim imieniu, i o to prawo walczy też dla innych, stoi oczywiście pytanie o to, jak ubrać ten „własny”, „silny” i „bezceremonialny” głos w liryczny gorset. Nie jestem pewien, czy wiersze zawsze pozwalają się „wypowiedzieć” (tak w sensie intelektualnym, jak i estetycznym) autorce w pełni, czy nie znosi ich za bardzo bądź to w stronę felietonu, bądź też powierzchownej diagnozy z poziomu „Wysokich Obcasów”. Bo wszystko jest w Ślizgu… dane właśnie na powierzchni: wprost, bez lirycznego naddatku, bez pracy chwytu i wielokrotnego kodowania. Jest to w pewnej mierze żeński odpowiednik poezji Jasia Kapeli – publicystycznej, doraźnej i wysoce ironicznej. Czy lepszy? Chyba tak, choćby z powodu innego usytuowania tego głosu i nieco innej wrażliwości społecznej oraz roli zapisu jednostkowego doświadczenia. 

Bardziej krytycznie moglibyśmy odczytać Ślizg po banale jako całkiem udane wpisanie się w modną ostatnio, zwłaszcza w USA, problematykę szczerości (New Sincerity) i jej językowych strategii kamuflażu. To nie jest poezja intelektualna, w której działać mają skomplikowane figury, gry słowne czy filozoficzne aluzje. Ma raczej swój podstawowy, retoryczny, może nawet dyskursywny tryb bezpośredniej interwencji, opartej na przemyśleniach, bardzo mocno osadzonych w podmiotce. Jakiś element gadania i tym samym ryzyko przegadania nieustannie działają przeciwko tej książce. Ale nie na tyle, żeby ją zdyskredytować, bo właśnie ten gadatliwy, ironiczny ton, oparty na ciętych ripostach, momentach wulgarności i sporym dystansie do siebie samej jest zaletą wierszy i zarazem ich głównym narzędziem krytycznym: 

W poezji kobiecej za mało jest twardej obsceny,

papierosów po seksie, płynów ustrojowych,


za mało fizjologii. Kto chce czytać tę sieczkę

bez kurew wplatanych w opowieść? Sama nie przepadam


za wierszami bez kurew. Ot, taki Góra:


„Modliłem się kurwa za kurwą

ten jeden raz tak naprawdę”.


Dlaczego to nie ja napisałam?

Dlaczego do tego nie doszłam?


Przecież sama nie przepadam

za wierszami bez kurew.

(Poezja kobieca, s. 8)

Na horyzoncie tego sposobu pisania – próbującego odzyskać figurę autorki spod zwałów XX-wiecznej teorii – widziałbym u nas z jednej strony otwarcie zaangażowane liryki Patrycji Sikory, z drugiej zaś właśnie strategie szczerości, które aktualizują się w stand-upie lub autobiograficznych quasipoematach: u Joanny Fligiel w Rubato, w Kwiatach rozłączkach Aleksandry Wstecz czy u Alex Freiheit. Tytułowy „ślizg po banale” nie ma więc nic wspólnego z programowo eksplorowaną przez naszą poezję od lat 90. codziennością ani też z banalizmem jako nurtem prozy przełomu wieków. To raczej – jak pisze autorka – komunikacyjne ostrzeżenie: „Boi się tylko, że wcześniej zamkną mu jego kopalnię, / a dom wciąż niespłacony. // I jeśli myślisz, że sączę banał pod publiczkę, / mylisz się” (Górnik, s. 43). Ów rzekomy „banał pod publiczkę”, z którym toczy się tu upudrowaną grę w skromność i minoderię, a równocześnie w dziewczyńskość i niezależność podmiotki (oraz jej wyostrzony krytycyzm), to nie szarówka za oknem, tylko wciąż nierozwiązane problemy społeczne, których patowy charakter sprawia, że na naszych oczach powszednieją. Banałem nie jest więc samo wracanie do nich, lecz – jak zostaje to nazwane – ryzyko, że nasz komentarz będzie sprowadzony do zgranych klisz i potocznych rozpoznań lub że zostaniemy komunikacyjnie upupieni przez wyższościowego interlokutora. Jest to zatem rodzaj strategii obronnej – kokietuję i umniejszam, żeby zabezpieczyć sobie przestrzeń głosu i podżyrować jego ważność. Niewyrobiony w najnowszej poezji czytelnik dzięki temu nie poczuje natychmiast bezradności w obcowaniu z tekstem, ten wyrobiony zaś z łatwością dostrzeże wady i zalety takiego „mówienia od siebie do kogoś o czymś”.

A to coś, te quasi-dziennikarskie problemy, którymi zajmuje się Romaneczko w wierszach, to choćby rosnące rozwarstwienie ekonomiczne, napięcia na linii prowincja-centrum, Eribonowsko ujęte usytuowanie klasowe, problemy z tożsamością lewicy w Polsce, migracje ekonomiczne i klęski imperialnego porządku kolonialnego, polityka węglowa i kryzys klimatyczny, uff… Ale przede wszystkim ogrywane są kwestie ponowoczesnej męskości i kobiecości, a właściwie społecznych ról mężczyzn i kobiet, uwięzionych gdzieś między Detektywem i Siłaczem a Alicją i ***: „Moje wiersze są nieprzemyślane / lichy ze mnie redaktor. //  Nie potrafię ich zmieniać. Jedną ręką przewijam pieluchę, / drugą piszę wiersz” (s. 35). Jest w tym rzeczywiście trochę łopatologicznej postulatywności, za którą nie przepadam, zwłaszcza że autorka programowo stawia na bunt i prawo do realizacji siebie, również w poezji. Nieustannie wchodzi też w estetyczne sprzeczki z niby otwartym, ale w rzeczywistości bardzo hermetycznym polem literackim, od rozpoczynającego książkę tekstu Poezja kobieca, przez Tomiki muszą być spójne i U Russella, po Poezję lingwistyczną i zamykający tom wiersz Zuzanna mówi. Na szali jest siłowanie się pierwiastków męskich i żeńskich, a zwłaszcza typowo mansplainerska bucerka i nadmuchany, sztuczny intelektualizm wiersza. Wcale nie zostaje mu jednak przeciwstawiony oddolny wariant – jak u Yoko Ono w znanej piosence z lat siedemdziesiątych – woman power. Ostatecznie chodzi bowiem w Ślizgu… nie o mistykę kobiecości, a o odzyskanie spod drugofalowego frazesu „prywatne jest polityczne” haseł emancypacyjnych oraz odsłonięcie wokół nich przestrzeni systemowego sporu, który nie byłyby wyłącznie polityką tożsamości, a wciąż lokowałby się w pobliżu liberalnej lewicy.

___________________________________

Marta Ewa Romaneczko, Ślizg po banale, Korporacja Ha!art, Kraków 2020, s. 64   

Pierwodruk: "Arterie" 2021