Rośliny piaszczyste (U. Zajączkowska, piach)

Jest w tej książce coś naprawdę pięknego – w tym, jak została wykonana, przyozdobiona i doświetlona wewnętrzne, w jej kolorystyce oraz w szorstkości kartonowej okładki, na którą nałożono porowate odciski liści, a właściwie tylko ich żyłkowania. Cała staje się takim właściwie odciskiem liścia, a faktura i materialność stanowią bezpośrednią analogię do tego, co dzieje się w wierszach. Ale to chyba nie powinno dziwić, bo poprzedni tom Urszuli Zajączkowskiej minimum (2017) też wydany był niezwykle kunsztownie, zresztą również przez wrocławskie Warstwy (wrocławskich akcentów znajdziemy teraz więcej, choćby dedykowany Adamowi Poprawie wiersz wszystko tego kota, bardzo udany zresztą, a nie o każdym można to napisać). Innymi słowy: estetycznie i typograficznie piach, trzecia książka poetycka autorki, to po prostu typograficzna perełka, chociaż trudno powiedzieć, czemu bardziej miało to służyć. Czy została stworzona i wydana przed świętami jako prezent, który zachwyci pod choinką, czy też po to, żeby podtrzymać ogólną aurę liryczności estetycznego precjoza w galopującej kulturze późnokapitalistycznego konsumpcjonizmu?

Ta dwa cele niby się wykluczają, ale jednak coś je łączy, i dotyczy to sedna poezji Zajączkowskiej. Jest to pisana w pierwszej osobie, na ogół liczby pojedynczej („moje”, „ja”), liryka zachwytów i westchnień nad drobinami, ale taka, którą w sposób oczywisty kieruje się do drugiego człowieka, która szuka czytelnika, szanuje go i pragnie porozumienia. Ta komunikatywność wiersza ma jednak też swoją drugą stronę: przesadną łatwość odbioru, filozoficzną prostotę oraz oparcie całego potencjału na wrażeniowości lub podstawowych, lingwistycznych grach. Ilekroć doceniam kunszt tak poprowadzonego minimalizmu i jego emocjonalną wstrzemięźliwość, tylekroć natykam się właśnie na wątpliwości natury intelektualnej – bo przecież Zajączkowska pisze w modelu różewiczowskim, wiesze z założenia filozoficzne, egzystencjalne, problematyzujące kwestię człowieczeństwa i miejsce człowieka w świecie szeroko pojętej przyrody. Przecież, na fali ekokrytycznych mód, z którymi wpłynęła w samo centrum naszego życia literackiego, z pewnością poszukuje też trzeciej drogi, zdroworozsądkowego pokonania przepaści między scjentystyczną paranoją big data i humanistyczną dezynwolturą idiomu. Ale w tym poszukiwaniu „wiersze z piachu” (nawet ta kolokacja jest takim „przyjemnym” kalamburem, zakładam, że wkalkulowanym) sprowadzają się głównie do łączenia światów, do zestawiania ze sobą doświadczeń z życia codziennego, życia zawodowego wziętej badaczki od biologii roślin oraz poetyckiego życia z wierszem, a więc typowo XX-wiecznych problemów referencji, zapisu doświadczenia i granic lirycznej wyrażalności.

Poetycki topos (nie)wyrażalności ma u Zajączkowskiej charakter bardzo uniwersalny, by nie powiedzieć – ogólnikowy. Dotyczy pytań o „ja” i „nie-ja”, o istnienie w szczególe i w ogólności, o jednostkę i jej socjalizację, wreszcie o drobiny (atomy, cząsteczki, ziarnka piasku) i złożone struktury, które definiujemy jako spójne całości (choćby organizmy żywe). Raczej nie istnieją w tych wierszach problemy społeczne, polityczne czy estetyczne, które wychodziłyby poza bardzo szkicowe zarysowanie kontekstu funkcjonowania podmiotki, badaczki i matki, oraz ewentualnie kilka jej zderzeń z rzeczywistością współczesnej Polski. Ale przecież zawsze jest las – zrównujący, egalitarny, zapraszający w swoje zielone poszycie, las jako królestwo obcości i obietnica transgresji dla zmęczonego mieszczucha.

W wierszu różnicowanie poetka deklaruje: „komórki płatków wiśni z japońskich akwareli, / milczenie pni sosen słoną zimą. // Nie widzę różnicy” (s. 18). Programowo nie widać jej między ludźmi a fauną i florą, między światem i jego przedstawieniem, planem ogólnym i planem szczegółowym (ten sam motyw, ale nieco bardziej pesymistyczny, wygrany zostaje w tekście ogień zgasł). Kiedy Zajączkowska zmienia perspektywę i ucieka od antropocentryzmu, robi to tylko na chwilę, jak choćby w kolejnym „przyjemnym”, konceptualnym utworze bajeczka, który zaczyna się od klasycznego „dawno dawno temu” i tak też się kończy, ale cała zawarta w nim historia sprowadza się do jednego wersu: „żyli Jaś i Małgosia, umarli Jaś i Małgosia” (s. 53). Reszta to retorycznie rozbudowany topos początku i końca, w którym podstawową rolę odgrywa przyroda – nazwy drzew, gór i lasów. Koncept to udany, całkiem zabawny nawet, mierzący ludzkie życie skalą znacznie je przekraczającą i tym samym znajdujący dla niego tyle zainteresowania, ile z początku znaleźli Entowie dla wielkiej wojny w Śródziemiu. A jednak ta skondensowana historia, mimo pozornej nieważności, mimo zapadania się w mroki przyrody i odmęty czasu, skrzy się z tego jednego wersu. I takie są też w większości wiersze Zajączkowskiej – starają się ukazać drobinę na tle całego kosmosu jako zagubione lub strząśnięte z ubrania ziarenko piasku, ale równocześnie w tym ziarenku (jak w tytułowym wierszu piach, zamykającym książkę) chcą one zawrzeć cały kosmos, pulsujący, zmysłowy i bardzo ludzki.

Że bywa to ckliwe? Że bywa jednorazowe, bo koncept się szybko zużywa? Ano bywa. Jest też sentymentalne w ten auratyczny sposób, który każe wracać do niektórych miniatur jak do medytacji, jak u Ewy Lipskiej, z którą najbardziej się ta poezja kojarzy. Nie odkryjemy w wierszach Zajączkowskiej jakiejś szczególnej prawdy, poza prawdą jednostkowego życia, ale uobecnimy na chwilę ulotny moment zapisu, zdający relację z upływającego czasu. To takie programowe przejście od mówienia do bycia, w którym człowiek opornie przeciwstawia się wszelkiej przemianie: „[B]o ja mam dwie nogi, parę oczu, uszu / i jedną całkiem skończoną głowę, / a wszystko to coś waży jeszcze przecież / i stawia opór. / teraz idzie całe w jakimś lesie, okropnie depcze piach” (s. 60-61). Kategorią oporu, ale raczej tego materialnego (tarcia, ścierania się), niż intelektualnego, można by zapewne opisać całą relację ja-świat w piachu. Czasem dostrzeżemy więc inność (Warszawa) i nasze wyobcowanie z natury albo zwiedzimy kościół, który po litanii o narzędziach do obróbki drzew staje się „potwornie z drewna” (s. 58), bo cały świat podlega w tej poezji nieustannej pracy litoty lub hiperboli. Czasem uświadomimy sobie przemijanie w skali mikrokosmicznej (zegarek, magnetyzm), innym razem odczujemy przerażenie z nieuchronnej, wydarzającej się poza naszym spojrzeniem tragedii żyjącego świata (orki). Niektóre gry słowne czy pomysły zaskoczą, zwłaszcza te z początku, z zabawnej, post-mironowej, a przecież ostatecznie również programowej deklaracji ewolucje, rewolucje (s. 5):

Ja nie chcę wreszcie wstać na te dwie nogi,
gdy cała ślimaczę się w łóżku, płazińcuję,
śledzienniczę się,
przypłaszczam, granatkuję na leżąco i nic.
Sobie leżę.
I nie chcę przeistaczać się
w tę rybę, by potem
w żabę – jaszczurkę – małpę
i zaraz w tego wyprostowanego człowieka.
Nie chcę po tym żadnych jego rewolucji
(…)

Nie znajdziemy jednak podobnych gier wiele, a nawet te sprawiają wrażenie zachowawczych, odżegnujących się od jakiegokolwiek ontologicznego eksperymentu z formami życia czy głębszej refleksji nad specyfiką języka poetyckiego (jak choćby u Joanny Mueller). Pozostaje emocjonalna wstrzemięźliwość autorki, która zapewne nas ujmie, tak jak ujmują i wzruszają w tych konwencjonalnie czułych momentach Ilona Witkowska czy Krystyna Miłobędzka. Jeśli istnieje poezja centrum, będąca odpowiednikiem literatury środka w prozie, taki wierszowany ekwiwalent powieści Olgi Tokarczuk, który dostarczy i trochę zielonej refleksji o świecie, i odrobinę czułości, i dozę poczucia dziwności przy żonglowaniu skalami egzystencji, to Zajączkowska doskonale dziś ten model realizuje. Najciekawszy jest jednak nie on sam, ale związane z nim powolne przechodzenie programowego, empikowego czytelnika od tandety religijnej w duchu księdza Twardowskiego do problematyki ekologicznej. A że feelgood poetry miesza się w piachu z temporalną refleksją o przemijaniu i z tęsknotą za materialnością języka? Gdyby to była piosenka, pewnie mielibyśmy szlagwort.

___________________________

Urszula Zajączkowska, piach, Wrocław: Wyd. Warstwy, 2020, s. 64.

Pierwodruk: Arterie 2021, nr 1.