Teraz,
po tym wszystkim
rzucono
ich na pętlę; On, ten chłopiec,
ma
tu cokół, pod którym trza
sprzątać,
gdzie zgubiłem rabarbar,
wyskoczył
z górnej klapy kiedy jąłem biec:
jeszcze
czeźnie ich wszystkich nadzieja – pstry
skurwysynie,
pan zgubił rabarbar,
całe
twoje czucie, przeciw miastu i światu
nikogo
tam nie mając trumiennego kwietnia
zgubiłeś
rabarbar, zgubiłem rabarbar
przedwcześnie
podcięty, łososiowy z wierzchu[2].
Zdarzyło mi się kiedyś opublikować (na tutejszych łamach) krótki szkic,
poświęcony pojęciu głodu u trzech nieprzypadkowo wybranych poetów: Kiry
Pietrek, Konrada Góry i Szczepana Kopyta. Szkic jak szkic - rozpatrywany z
obecnej perspektywy wymagałby kilku dopowiedzeń i uściśleń, ale być może
wszedłby też w polemikę z publikowanymi później tekstami. Co wydaje mi się
jednak ciekawsze, to sam wybór, który kazał zawęzić ramy pisania o "młodej
polskiej poezji" do tych trojga autorów. Nie stało za tym wcale
przekonanie o ich wyjątkowej wartości, która trwale miałaby znieść lub przyćmić
wszystkie pozostałe idiomy (choć uważam, że to jedne z ciekawszych dykcji
młodego pokolenia). Był to raczej wybór ideologiczny, który kazał poszukiwać
metafory głodu u mocno socjologizujących autorów, cokolwiek konstrukt ten
miałby dziś znaczyć.
Nie można bez słowa przejść obok faktu, że od pewnego czasu regularnie
opatruje się ich mianem "poetów zaangażowanych", do grona tego dopisując
też Tomka Pułkę, Bartosza Konstrata, Jasia Kapelę i kilku innych jeszcze
twórców. Zastanawia mnie też, jak bardzo zaangażowany status możemy przyznać
autorom pojedynczych tomów: Marcinowi Biesowi, Bartoszowi Sadulskiemu czy Przemkowi
Witkowskiemu. Wszystkich trzeba by jednak uznać za ważny i reprezentatywny,
mocno lewicujący głos młodej poezji. Posłużenie się tymi akurat twórcami,
pozwalało zakładać, że opisywany przez nich głód będzie czymś więcej, niż
chwilową zachcianką cierpiącego gastrycznie konsumenta i może stanowić
przyczynek do interesującego zdiagnozowania świata. Tak długo, jak owo lewicujące
zaangażowanie młodych twórców nie stanie się pustym emblematem, który będzie
pomagał usprawiedliwiać kaleką twórczość, tak długo chciałbym więc przy nim
pozostać; pamiętając oczywiście, że najbardziej zaangażowany poeta to taki,
który pracuje nad swoim językiem (jak to podobno miał rzec kiedyś Andrzej
Sosnowski).
Przypominam sobie, że punktem wyjścia do ówczesnego tekstu o głodzie była
poezja Góry, najbardziej moim zdaniem odważna z tej trójki (choć nie waloryzuję
wcale, czy najciekawsza), a przez to również najbardziej podatna na artystyczny
banał, który zbyt łatwo można by nazwać błądzeniem po śladach Wojaczka,
oskarżyć o emocjonalne i artystyczne rozedrganie oraz tanią uczuciowość. Jest
jednak w tych utworach coś, co każe patrzeć na nie inaczej niż na kunsztowne
"wybebszanie się" autora Sezonu
w piekle; coś, co pozwała te pochopne zarzuty odeprzeć. Mam tu na myśli to,
co w poezji Góry pociąga najbardziej, ale wydaje się też najbardziej
interpretacyjnie niebezpiecznie - gniew. To pierwsza intuicja, która narzuca
się większości jego czytelników, a i z łatwością daje się wpisać w zaangażowany
dyskurs o literaturze. Wydało mi się zarazem zastanawiające, że podobne
intuicje rozsiane są w publikacjach na temat Kopyta (warto by tu zwłaszcza odnieść
się do jego nowego poematu uderzenie[3]),
a ostatnio znalazły się również w szkicu o Kirze Pietrek[4].
Są to jednak cały czas intuicje, pojedyncze spostrzeżenia, które - choć
trafne - nie próbują zdobyć się na jakieś ogólniejsze spojrzenie, nie zadają
pytania o źródła tego gniewu i zdolność przełożenia go na poetycką frazę. A że różne
były w naszej historii jego oblicza, nie trzeba chyba przypominać. Wystarczy
zauważyć trzy najbardziej skrajne - od starotestamentowego zagniewanego Boga
(gniew teologiczny), przez słuszny (lub nie) gniew ludu, aż po gniew
jednostkowy, młodzieńczy bunt lub dojrzałą frustrację, które z lubością
zaanektowała popkultura. W rozmaitych tradycjach i ideologiach oblicza te
przenikały się ze sobą i łączyły w dziwnych konfiguracjach, niejednokrotnie burząc
lub reprodukując systemy. W ten oto sposób - tłumacząc się nieco z wyboru i
pozostawiając sobie miejsce na pozostałych twórców - ponownie sięgam po
twórczość Konrada Góry, by zadać jej pytanie o to, jak może dziś wybrzmiewać
święty gniew jego wierszy?
Zwiastun rewolucji
"(...) Skoro już wszyscy uparliśmy się oniemieć, przysłano mnie /
unaocznić to państwu" - ta fraza zamyka pierwszy wiersz z debiutanckiego
tomu Konrada Góry i zdaje się naprowadzać na jeden z kluczowych dla jego
twórczości wątków. Pierwszy wiersz zwykliśmy czytać jako manifest i tak właśnie
należałoby odczytywać również Wrocław.
Podmiot, za którym skrywa się autor Pokoju
widzeń, łączy tu w sobie dwie cechy: jest równocześnie wykluczony i ponad
miarę uświadomiony. Jego "beznarodowość", a więc pozostawanie na
marginesie systemu, nie przekłada się na intelektualną pacyfikację, dzięki
czemu słowa wiersza mogą wybrzmieć z odpowiednią wiarygodnością i społeczną
wrażliwością, a równocześnie zachować profetyczną żarliwość. Nie mamy tym samym
wrażenia, że zaangażowanie poety (mimo prostoty jego źródeł, mimo swoistej
oczywistości, z której wynika) przekłada się na banalny program polityczny.
Zaangażowany nie znaczy tu więc podpisujący się pod hasłami partii czy
ugrupowań i ich ideologii. Zaangażowany to w przypadku Góry przede wszystkim
"nie idący na kompromis" - ani językowy, ani polityczny. Przywołajmy
fragment z wiersza Banały:
Spotykam autora, dla
którego [poezja - przyp. J.S.] to jest sprawianie nam, ludziom, skóry tam,
gdzie cierpimy klęskę jej urodzaju. Właśnie teraz, kiedy jego wargi rodnieją
młodym wierszem, moje kundlą się górna z dolną, i cuchną wierszem tak starym,
że używam w nim słów "czynić", "kochać",
"pomordować". Są to dokładnie te słowa, bez których się rozumiemy.
Gra z pozoru toczy
się tylko o słowa, ale są to słowa najważniejsze. Na sztandarach Góra umieszcza
więc: głód, biedę, poniżenie i wykluczenie. Chodzi jednak przede wszystkim o
pamięć i świadomość, że poezja i rzeczywistość spotykają w punkcie, z którego
nie ma powrotu - ani do czystej literatury, ani do komfortowego życia. W
najbardziej nawet strywializowanym języku powracają z czasem pojęcia, na
których odcisnął się ślad żmudnego „odzyskiwania wartości”. Powtórzmy: dla Góry
gra toczy się o słowa, ale wraz z nimi o nasze słowniki, czyli sposoby
myślenia.
Rewolucyjność tej poezji polega w tym sensie nie tyle na mówieniu o nadchodzącej
rewolucji (nie ważne: politycznej czy estetycznej), ani na towarzyszeniu ramię
w ramię rewolucji konkretnej, jak wiersze Majakowskiego czy Broniewskiego, by
wspomnieć najbardziej znane nazwiska. Rewolucyjna poezja Góry to przede
wszystkim poezja gniewu; wiersz, przez który przemawia raczej skumulowane i
wydobyte na światło dzienne oburzenie, niż obietnica szczęśliwej przyszłości. To
poezja, która afirmuje zmianę, poróżnienie samo w sobie. Ale czy w takim
rozumieniu wiersze wrocławskiego twórcy nie wybrzmiewają zbyt klasycznie, czy
nieco za łatwo nie przychodzi nam umieszczenie jego głosu w konwencji
profetycznej?
"Przysłano mnie" - tu Góra „podstawia się” jako głos za
wierszem, głos zamiast wiersza - "unaocznić to państwu", otworzyć wam
oczy, i - chcielibyśmy dodać - również usta:
Muszą
być miliardy spojrzeń nienawiści Musi być lustro do miliarda spojrzeń Musi być
niebo głuche jak lustro kiedy Być to za krótkie słowo (...) Musi opaść łuska
Musi się być bezbronnym Wyjętym z obleczenia Rozewrzeć powieki Być rozwartą
powieką
Jedną
rozwartą
powieką
drugą
Zostawiając
na
spojrzenie
(Muszą być miliardy).
Być rozwartą
powieką, drażliwą na każdy ucisk, a zarazem otwartym okiem, które zastąpi nieobecne
spojrzenie Boga - oto najbardziej oczywiste miejsce, które zająć chce głos z
wiersza i za które gotów jest zaryzykować jednokierunkowość swojego przekazu. Pokazać
i wymówić to, co wszyscy uparcie postanowili przemilczeć, o czym postanowili
zapomnieć.
Prorok ulicy i tamci z sąsiedztwa
Kwestia dystansu i niemożności jego pokonania od początku orientowała
wiersze Góry (choćby Ślepy gwóźdź w czaszce nocy czy Martwa sarna w maju), głównie jednak koncentrowała się na samej
różnicy między patrzeniem/widzeniem a uczestnictwem. Podstawowe pytanie, które
przychodziło do głowy w kontekście wymienionych wyżej wierszy dotyczyło więc
tego, jak możliwa jest równoczesna obserwacja czegoś i branie w tym czymś
udziału, jak można dawać świadectwo jakiegoś poniżenia, a równocześnie samemu
być epicentrum wydarzania się akcji? Góra w swoich formalnie wyszukanych
wierszach zgłębiał więc problem mediacji - na najniższym poziomie była to
mediacja samego znaku, na wyższym podatność poety na bycie mediatorem między
społeczną wrażliwością i gniewem, a także między głosem upokarzanej jednostki i
głosem tłumu. Ciekawe prezentuje się w tym kontekście O krok od nich z drugiego tomu (będący zapewne nawiązaniem do
słynnej antologii Piotra Sommera):
Przebrnąłem przez rów
lepki od jeżyn, wyszczałem się. Podszedłem bliżej i patos
Wstrzymał mi splunięcie.
Samą porą roku nie starszy, niż czteromiesięczny;
Brzuch mu nawet nie
zrudział. Wylęgarnia sensu, który łaknie pierwszeństwa
Rozpoczyna poeta
od gwałtownego spotkania z realnością natury, ze śmiercią szczenięcia (mógłby
to być co najmniej wiersz inicjacyjny), która wywołuje w nim postępujące
refleksje nad miejscem sensu wobec okrutnego i bezsensownego z pozoru ruchu
natury. Na ten plan nakłada jednak końcową refleksję, kontrastującą z gestem
przekroczenia z pierwszych wersów, z bezpośredniością ich doświadczenia. Przeciwstawia
im swoisty vox populi, zgodę na
milczenie:
(...) Wojna
o Osetię, katastrofa w Madrycie, ludzie, którzy kradli
Drewno i
strach im było hamowania, a nad nimi niebo,
Gwarancja
milczenia wszędzie, gdzie zbyt długo utrzymuje się wzrok
W
mimowolnym przeczuciu samoutwierdzenia, jakoby dystans był nie do pokonania.
W perspektywie niebiańskiej
spojrzenie przywyka więc do bezruchu, a tym samym z łatwością usprawiedliwia
bezradność. Rozwarta powieka, wyczulone na wszystko oko poety, stają więc przed
nie lada wyzwaniem: jak świadczyć, a zarazem nie zatracić wrażliwości, jak
przeciwstawić się milczeniu i przekonaniu, że dystans jest właśnie "nie do
pokonania"? Ten wiersz w innym świetle stawia żarliwość społeczną Góry i
jego profetyczny ton - być może jest on niezbędny właśnie po to, by
"przebrnąć rów lepki od jeżyn", a tym samym przebić się (również ze
swoimi hasłami) przez zbiorowy bezwład, amnezję i tępotę spojrzenia.
Zapomnienie, które dotyka świat z wierszy wrocławskiego twórcy, jest bowiem
przede wszystkim zapomnieniem różnicy w kontekście neoliberalnego kompromisu i
iluzji skończonej historii; różnicy, którą poeta za wszelką cenę próbuje
wydobyć, wyprowadzić na światło dzienne, czyli poróżnić nas ponownie. Jego
socjalna wrażliwość każe więc patrzeć tam, gdzie zwykle wolimy odwrócić wzrok
lub przyspieszyć krok: w stronę odpadków naszej cywilizacji, na zaplecza miast,
gdzie odbywa się codzienna reprodukcja systemu w warunkach często urągających
godności (W Fabryce, Jeńcy Al-Kaidy, Rzymski nos, Cyrk). Zanim
poeta nie zestawi jednak prowokacyjnie litanijnej frazy z narzędziami z ubojni
w wierszu, który swoją prostotą mieli wręcz czytelnika na wzór przerabianego
przez fabryki mięsa, nie jesteśmy skłonni pomyśleć o tym mechanicznym,
nieludzkim podłożu konsumpcji.(mam tu na myśli oczywiście tekst Matki Boskiej Rzeźnej). Podobnie, gdy
jego wzrok zwraca się na upośledzonego chłopca w przytaczanym już w motcie utworze
JEGO SOKI ZALEWAJĄ KRAJ UST:,
doznajemy niespodziewanego szoku w zderzeniu kalectwa i wulgarności, bezsensu
zestawień i nadprodukcji oczekiwań. Kluczowy w tym kontekście
"rabarbar" przez swoją aliteracyjną konstrukcję przenosi gniew
znacznie wyraźniejszy, niż ktokolwiek byłby w stanie wypowiedzieć wprost.
Jesteśmy wprowadzeni ponownie w sam środek akcji, wraz z bohaterem fizycznie
wręcz przekraczamy granicę zdystansowania i dajemy się ponieść dźwiękowej egzaltacji: "jeszcze
czeźnie ich wszystkich nadzieja – pstry / skurwysynie, pan zgubił rabarbar, /
całe twoje czucie, przeciw miastu i światu / nikogo tam nie mając trumiennego
kwietnia". Dzięki rozłożeniu przecinków ów bezsensowny rabarbar (który nabiera oczywiście
znaczenia, jeśli weźmiemy pod uwagę, że "akcja" wiersza dzieje się na
ruinach, po powodzi, w rzeczywistości odzyskiwanej z resztek) jest zarazem
"całą nadzieją" i "całym czuciem". W jego utracie
wyładowuje się zatem beznadziejność sytuacji - kalek rzuconych pod cokół
"na wielkie sprzątanie" i bohatera osamotnionego w starciu z
rzeczywistością, narzucającą mu zestaw zachowań i uprzedmiotawiających relacji.
I ponownie - "całe twoje czucie, przeciw miastu i światu", mimo że
rozdzielone, przy czytaniu zaciera gdzieś swoją dwuczłonowość, stając się
swoistym Ubi et Orbi na opak,
prorocką zapowiedzią zderzenia nieludzkiego systemu z ludzką bezradnością.
"Mówią nam - cytuję Slavoja Żiżka z jego słynnego przemówienia przed
Wall Street - że jesteśmy marzycielami. Prawdziwymi marzycielami są ci, którzy
sądzą, że sprawy mogą toczyć się bez końca w ten sposób. Nie jesteśmy
marzycielami. Budzimy się ze snu, który zmienia się w koszmar. Niczego nie
niszczymy. Jesteśmy po prostu świadkami tego, jak system niszczy sam siebie"[5].
To przebudzenie, czy też "unaocznienie", którego podejmuje się z
profetycznym zapałem Góra, jest ponownym wydobyciem napięć na światło dzienne,
uświadomieniem, że jednak "nie wszystko gra", a kumulowany przez lata
gniew społeczeństw zachodnich nie może być dłużej odwlekany, że szuka ujścia w
najbardziej radykalnych formach oporu. "Pośród nas pojawiły się znowu
niespodziewanie nienawiść, zemsta i nieprzejednana wrogość! W cywilizowane
sfery wsiąkła mieszanka obcych sił, niezgłębiona niczym zła wola" -
parafrazuje, czy raczej stylizuje się na polityczno-medialną diagnozę Peter
Sloterdijk w swoim ciekawym eseju Gniew i
czas[6].
Historia polityczna - konkluduje niemiecki filozof - jest historią zarządzania
gniewem, od jego teologicznych aspektów w pierwszych religiach
monoteistycznych, po rewolucyjną gospodarkę zbiorowych pragnień i odwlekania
lub akumulacji w systemach liberalnych.
Gniew wiersza i granice egzaltacji
Powróćmy do tekstu Góry, którym rozpocząłem. Zamykające wiersz "państwo"
gra w tym utworze dwojaką rolę: po pierwsze jesteśmy to my wszyscy, obszyci
kurtuazyjnym gorsetem, który ów gniewny, posłany poeta, wykpiwa. Po drugie jest
to państwo samo w sobie, państwo jako suwerenna instytucja, do której Góra
przemawia nieco z boku: "Beznarodowy jak Vojvodiniec. / W państwie, gdzie
z braku Żydów i granic wszędzie / Wygasłe wojny toczy się o macice" (Wrocław). Unaocznić to Państwu - to
wypowiedzieć swój gniew, pamiętając, że "język to sznur pod dzwon",
że ma wartość zapalną i w swojej najbardziej radykalnej formie może być
nośnikiem społecznego niezadowolenia.
Pytanie lokuje się gdzie indziej: kto jest dla Góry owym
"posyłającym", tym, który naznacza i namaszcza, a więc zajmuje
suwerenne miejsce wobec wiersza, jest poza nim, legitymizując postawę poety?
Zacytujmy z innego tekstu (Ktoś, kto
ingeruje w moją nienawiść):
Nastąpił spazm i
pomnożono zyski
w rzędach zer, za którymi stoi
człowiek
o głosie z samych spazmów. Ktoś, kto
ingeruje w moją nienawiść, nadaje jej
moc, dobiera szaleństwo.
"Człowiek,
który stoi za..." jest, a raczej próbuje być, zarządcą gniewu. To, co Góra
wydobywa w tym wierszu, idzie w parze z propozycją Sloterdijka na temat
kapitalizacji gniewu i projektu jego banków, np. w postaci partii politycznych.
Wątpliwość, która pojawiła się przy okazji eseju niemieckiego filozofa, jest
wątpliwością z poziomu wiedza/władza. Jeśli gniew stworzył historię (a jest to
jedna z pierwszych tez książki), a od czasów Platona postępuje zarządzanie nim
w sposób ekonomiczny, to czy opanowanie "gniewu ludu" nie byłoby w
rzeczywistości zapanowaniem nad całą machiną historii? I tutaj chyba trzeba być
ostrożnym wobec diagnoz Sloterdijka, kierując się raczej anarchistyczną intuicją
Góry. Nie chodzi tylko o to, że tej czystej, destrukcyjnej, tymotejskiej siły
nie można kontrolować. Niemożliwy jest po prostu powrót do homeryckiego modelu
z Iliady, w której całe uniwersum
utkane jest - jak pisze filozof - z czynów i niedoli gniewu[7].
Zastanawia mnie jednak, czy w przypadku wiersza, nie jest możliwe
rozwiązanie drugie: rozumienie gniewu jako owego dysponenta reguł, jako tego,
co stoi za samym wierszem, co go powoduje i wprawia w ruch? Jest to więc
pytanie o to, czy można - myśląc w kategoriach poetyki - przywrócić homerycki
model podmiotu, w którym afekty (miłość, gniew, rozpacz) nie tyle biorą we
władanie swego nosiciela, co stają się z nim tożsame. Menis - gniew, wpływa w człowieka jak w naczynie i jest to proces
podobny do tego, który cechował rzymskie myślenie o geniuszu. Raz jeszcze
przywołajmy Sloterdijka:
[Bruno - przyp. J.S.]
Snell odkrywa u Homera utajoną koncepcję osobowości złożonej czy też
rezerwuarowej, która pod pewnymi względami przypomina obraz człowieka
ponowoczesnego z jego chronicznymi "zaburzeniami dysocjacyjnymi". Wczesnoantyczny
heros rzeczywiście kojarzy się z
dystansu z "osobowością wielokrotną" dzisiejszego typu. Żadna
wewnętrzna hegemoniczna zasada, żadne koherentne "ja", które
odpowiada za jedność i samopostrzeganie pola psychicznego, zdaje się u niego
jeszcze nie istnieć. Osoba okazuje się raczej miejscem spotkania afektów i
częściowych energii[8].
Jeśli Achilles
się gniewa, a Iliada sama w sobie
staje się rozbudowaną pieśnią ku chwale gniewu, to nie tyle chodzi tu o
niezadowolenie czy szał (furror), co
o zdolność do zogniskowania, zaakceptowania w sobie owych tymotejskich,
organicznych energii. Oburzenie - tak modne ostatnio hasło, które wymieszało
się z tożsamością wielu ludzi, łącząc ich niezadowolenie z przebudzeniem,
otwarciem oczu na istniejący w świecie brak, jest zaledwie preludium menis, gniewu źródłowego, rozumianego
jako siła napędzająca historię.
Konrad Góra nie jest w tym sensie wyłącznie poetą oburzonym. Bywa
zdenerwowany, zirytowany czy wkurwiony; docenia rolę agresji i przemocy,
również tej czysto językowej. Przez niego przemawia jednak gniew jako
tymotejska siła, gniew, który dysponuje nim i wlewa się w wiersz, niby w swoje
naczynie. Kiedy zadajemy pytanie o "oblicza buntu" i ich
egzemplifikacje, nieuchronnie musimy zadać też pytanie o zasadę tego buntu. Gdy
pytam "przeciw czemu i w jaki sposób buntuje się ten czy ów poeta?", tym
razem zmierzam jednak w przeciwną podmiotowi stronę, niejako pod prąd
dzisiejszych teorii; stawiam pytanie o wiersz - niespójny, niekoherentny,
chronicznie zaburzony. Jeśli poezja ze swojej natury uwikłana jest w językowe
gry władzy i z reguły zajmuje wobec nich pozycję krytycznej obserwatorki, to
tylko taki wiersz, który różnicuje sam siebie i gniewnie afirmuje owo poróżnienie,
może nadążyć za nieustającym ruchem życia; tylko taki wiersz może włączyć się w
historię, na chwilę porzucając autoteliczne rejony literatury. A, jak sam
stwierdzał przed laty Góra (w co - mam nadzieję - nadal wierzy):
mogę się chyba bawić w
zdziwienie, że nie mamy wpływu na rzeczywistość, w zdziwienie, że literatura
nie dotyka ludzkiego życia, w zdziwienie, że ktokolwiek, kto trąca o patos, to
jest od razu gnida żerująca na literaturze, idiota, który nigdy nic nie czytał.
Owszem, możemy się w to bawić i pozostać w tej zabawie. Zobaczymy, kto komu będzie
klaskał na koniec. Ja uważam, że literatura nadal dotyczy życia, jestem na tyle
idiotą, że mi się wydaje, że literatura dotyczy życia[9].
"Nie chodzi ostatecznie o to - pisał Paweł Kaczmarski w ciekawej
recenzji z Pokoju widzeń - by czytać
Górę ostrożnie, unikając radykalnych interpretacji i jednoznacznych
«biegunowych» wyborów, balansując między skrajnościami. Przeciwnie: należy dać
się uwieść wierszom na oba sposoby, krążyć śladem poety w spolaryzowanej
przestrzeni między «samym wierszem» a «człowiekiem z krwi i kości»"[10].
Krążyć śladem poety albo podążyć za śladami wiersza, po śladach gniewu. "Kto
natomiast ma w sobie gniew - pisze Sloterdijk - dla tego skończył się
niewyraźny czas. Mgła się podnosi, kontury twardnieją, wyraźne linie prowadzą
do celu. Płomienny atak wie, dokąd zmierza"[11].
[2]
K. Góra, JEGO SOKI ZALEWAJĄ KRAJ UST:,
[w:] idem, Pokój widzeń, Poznań 2011,
s. 42; [pozostałe cytaty z wierszy lokalizuję bezpośrednio w tekście].
[3]
Sz. Kopyt [anonimowo], uderzenie, "ArtPapier"
2012, 1-17 września; [adres:
http://artpapier.com/?pid=2&cid=17&aid=3309]; [dostęp: 26-08-2012].
[4]
M. M. Beszterda, Pęd i popęd, „Czas
Kultury” 2012, nr 2 (167).
[5]
S. Żiżek, Małżeństwo kapitalizmu i
demokracji, przeł. C. Dimitrova; [adres:
http://www.krytykapolityczna.pl/Opinie/ZizekMalzenstwokapitalizmuidemokracjiwlasniesierozpadlo/menuid-197.html];
[dostęp: 26-08-2012].
[6]
P. Sloterdijk, Gniew i czas. Esej
polityczno-psychologiczny, przeł. A Żychliński, Warszawa 2011, s. 54.
[7]
Ibidem, s. 7-32.
[8]
Ibidem, s. 17.
[9] LECH JEST ZWROTNY (Z Konradem Górą rozmawia Jacek Bierut); rozmowa z okazji wydania Requiem dla Saddam
Husajna i innych wierszy dla ubogich duchem drukowana w
"Cegle"; [adres: http://magazyn-cegla.net/index.php?p=5&id=15];
[dostęp 26-08-2012].
[10]
P. Kaczmarski, Człowiek za wierszem,
"Odra" 2011, nr 12.
[11]
Sloterdijk, op. cit., s. 17.
__________________________