Poezja gniewu: prorok z sąsiedztwa (o K. Górze)

                                          Teraz, po tym wszystkim


rzucono ich na pętlę; On, ten chłopiec,

ma tu cokół, pod którym trza

sprzątać, gdzie zgubiłem rabarbar,

wyskoczył z górnej klapy kiedy jąłem biec:

jeszcze czeźnie ich wszystkich nadzieja – pstry

skurwysynie, pan zgubił rabarbar,

całe twoje czucie, przeciw miastu i światu

nikogo tam nie mając trumiennego kwietnia

zgubiłeś rabarbar, zgubiłem rabarbar

przedwcześnie podcięty, łososiowy z wierzchu[2].

 

Zdarzyło mi się kiedyś opublikować (na tutejszych łamach) krótki szkic, poświęcony pojęciu głodu u trzech nieprzypadkowo wybranych poetów: Kiry Pietrek, Konrada Góry i Szczepana Kopyta. Szkic jak szkic - rozpatrywany z obecnej perspektywy wymagałby kilku dopowiedzeń i uściśleń, ale być może wszedłby też w polemikę z publikowanymi później tekstami. Co wydaje mi się jednak ciekawsze, to sam wybór, który kazał zawęzić ramy pisania o "młodej polskiej poezji" do tych trojga autorów. Nie stało za tym wcale przekonanie o ich wyjątkowej wartości, która trwale miałaby znieść lub przyćmić wszystkie pozostałe idiomy (choć uważam, że to jedne z ciekawszych dykcji młodego pokolenia). Był to raczej wybór ideologiczny, który kazał poszukiwać metafory głodu u mocno socjologizujących autorów, cokolwiek konstrukt ten miałby dziś znaczyć.

Nie można bez słowa przejść obok faktu, że od pewnego czasu regularnie opatruje się ich mianem "poetów zaangażowanych", do grona tego dopisując też Tomka Pułkę, Bartosza Konstrata, Jasia Kapelę i kilku innych jeszcze twórców. Zastanawia mnie też, jak bardzo zaangażowany status możemy przyznać autorom pojedynczych tomów: Marcinowi Biesowi, Bartoszowi Sadulskiemu czy Przemkowi Witkowskiemu. Wszystkich trzeba by jednak uznać za ważny i reprezentatywny, mocno lewicujący głos młodej poezji. Posłużenie się tymi akurat twórcami, pozwalało zakładać, że opisywany przez nich głód będzie czymś więcej, niż chwilową zachcianką cierpiącego gastrycznie konsumenta i może stanowić przyczynek do interesującego zdiagnozowania świata. Tak długo, jak owo lewicujące zaangażowanie młodych twórców nie stanie się pustym emblematem, który będzie pomagał usprawiedliwiać kaleką twórczość, tak długo chciałbym więc przy nim pozostać; pamiętając oczywiście, że najbardziej zaangażowany poeta to taki, który pracuje nad swoim językiem (jak to podobno miał rzec kiedyś Andrzej Sosnowski).

Przypominam sobie, że punktem wyjścia do ówczesnego tekstu o głodzie była poezja Góry, najbardziej moim zdaniem odważna z tej trójki (choć nie waloryzuję wcale, czy najciekawsza), a przez to również najbardziej podatna na artystyczny banał, który zbyt łatwo można by nazwać błądzeniem po śladach Wojaczka, oskarżyć o emocjonalne i artystyczne rozedrganie oraz tanią uczuciowość. Jest jednak w tych utworach coś, co każe patrzeć na nie inaczej niż na kunsztowne "wybebszanie się" autora Sezonu w piekle; coś, co pozwała te pochopne zarzuty odeprzeć. Mam tu na myśli to, co w poezji Góry pociąga najbardziej, ale wydaje się też najbardziej interpretacyjnie niebezpiecznie - gniew. To pierwsza intuicja, która narzuca się większości jego czytelników, a i z łatwością daje się wpisać w zaangażowany dyskurs o literaturze. Wydało mi się zarazem zastanawiające, że podobne intuicje rozsiane są w publikacjach na temat Kopyta (warto by tu zwłaszcza odnieść się do jego nowego poematu uderzenie[3]), a ostatnio znalazły się również w szkicu o Kirze Pietrek[4].

Są to jednak cały czas intuicje, pojedyncze spostrzeżenia, które - choć trafne - nie próbują zdobyć się na jakieś ogólniejsze spojrzenie, nie zadają pytania o źródła tego gniewu i zdolność przełożenia go na poetycką frazę. A że różne były w naszej historii jego oblicza, nie trzeba chyba przypominać. Wystarczy zauważyć trzy najbardziej skrajne - od starotestamentowego zagniewanego Boga (gniew teologiczny), przez słuszny (lub nie) gniew ludu, aż po gniew jednostkowy, młodzieńczy bunt lub dojrzałą frustrację, które z lubością zaanektowała popkultura. W rozmaitych tradycjach i ideologiach oblicza te przenikały się ze sobą i łączyły w dziwnych konfiguracjach, niejednokrotnie burząc lub reprodukując systemy. W ten oto sposób - tłumacząc się nieco z wyboru i pozostawiając sobie miejsce na pozostałych twórców - ponownie sięgam po twórczość Konrada Góry, by zadać jej pytanie o to, jak może dziś wybrzmiewać święty gniew jego wierszy?    

 

Zwiastun rewolucji

"(...) Skoro już wszyscy uparliśmy się oniemieć, przysłano mnie / unaocznić to państwu" - ta fraza zamyka pierwszy wiersz z debiutanckiego tomu Konrada Góry i zdaje się naprowadzać na jeden z kluczowych dla jego twórczości wątków. Pierwszy wiersz zwykliśmy czytać jako manifest i tak właśnie należałoby odczytywać również Wrocław. Podmiot, za którym skrywa się autor Pokoju widzeń, łączy tu w sobie dwie cechy: jest równocześnie wykluczony i ponad miarę uświadomiony. Jego "beznarodowość", a więc pozostawanie na marginesie systemu, nie przekłada się na intelektualną pacyfikację, dzięki czemu słowa wiersza mogą wybrzmieć z odpowiednią wiarygodnością i społeczną wrażliwością, a równocześnie zachować profetyczną żarliwość. Nie mamy tym samym wrażenia, że zaangażowanie poety (mimo prostoty jego źródeł, mimo swoistej oczywistości, z której wynika) przekłada się na banalny program polityczny. Zaangażowany nie znaczy tu więc podpisujący się pod hasłami partii czy ugrupowań i ich ideologii. Zaangażowany to w przypadku Góry przede wszystkim "nie idący na kompromis" - ani językowy, ani polityczny. Przywołajmy fragment z wiersza Banały:

 

Spotykam autora, dla którego [poezja - przyp. J.S.] to jest sprawianie nam, ludziom, skóry tam, gdzie cierpimy klęskę jej urodzaju. Właśnie teraz, kiedy jego wargi rodnieją młodym wierszem, moje kundlą się górna z dolną, i cuchną wierszem tak starym, że używam w nim słów "czynić", "kochać", "pomordować". Są to dokładnie te słowa, bez których się rozumiemy.

 

Gra z pozoru toczy się tylko o słowa, ale są to słowa najważniejsze. Na sztandarach Góra umieszcza więc: głód, biedę, poniżenie i wykluczenie. Chodzi jednak przede wszystkim o pamięć i świadomość, że poezja i rzeczywistość spotykają w punkcie, z którego nie ma powrotu - ani do czystej literatury, ani do komfortowego życia. W najbardziej nawet strywializowanym języku powracają z czasem pojęcia, na których odcisnął się ślad żmudnego „odzyskiwania wartości”. Powtórzmy: dla Góry gra toczy się o słowa, ale wraz z nimi o nasze słowniki, czyli sposoby myślenia.

Rewolucyjność tej poezji polega w tym sensie nie tyle na mówieniu o nadchodzącej rewolucji (nie ważne: politycznej czy estetycznej), ani na towarzyszeniu ramię w ramię rewolucji konkretnej, jak wiersze Majakowskiego czy Broniewskiego, by wspomnieć najbardziej znane nazwiska. Rewolucyjna poezja Góry to przede wszystkim poezja gniewu; wiersz, przez który przemawia raczej skumulowane i wydobyte na światło dzienne oburzenie, niż obietnica szczęśliwej przyszłości. To poezja, która afirmuje zmianę, poróżnienie samo w sobie. Ale czy w takim rozumieniu wiersze wrocławskiego twórcy nie wybrzmiewają zbyt klasycznie, czy nieco za łatwo nie przychodzi nam umieszczenie jego głosu w konwencji profetycznej?

"Przysłano mnie" - tu Góra „podstawia się” jako głos za wierszem, głos zamiast wiersza - "unaocznić to państwu", otworzyć wam oczy, i - chcielibyśmy dodać - również usta:

 

Muszą być miliardy spojrzeń nienawiści Musi być lustro do miliarda spojrzeń Musi być niebo głuche jak lustro kiedy Być to za krótkie słowo (...) Musi opaść łuska Musi się być bezbronnym Wyjętym z obleczenia Rozewrzeć powieki Być rozwartą powieką

Jedną rozwartą

powieką drugą

Zostawiając na

spojrzenie

 

(Muszą być miliardy).

 

Być rozwartą powieką, drażliwą na każdy ucisk, a zarazem otwartym okiem, które zastąpi nieobecne spojrzenie Boga - oto najbardziej oczywiste miejsce, które zająć chce głos z wiersza i za które gotów jest zaryzykować jednokierunkowość swojego przekazu. Pokazać i wymówić to, co wszyscy uparcie postanowili przemilczeć, o czym postanowili zapomnieć.

 

Prorok ulicy i tamci z sąsiedztwa

Kwestia dystansu i niemożności jego pokonania od początku orientowała wiersze Góry (choćby Ślepy gwóźdź w czaszce nocy czy Martwa sarna w maju), głównie jednak koncentrowała się na samej różnicy między patrzeniem/widzeniem a uczestnictwem. Podstawowe pytanie, które przychodziło do głowy w kontekście wymienionych wyżej wierszy dotyczyło więc tego, jak możliwa jest równoczesna obserwacja czegoś i branie w tym czymś udziału, jak można dawać świadectwo jakiegoś poniżenia, a równocześnie samemu być epicentrum wydarzania się akcji? Góra w swoich formalnie wyszukanych wierszach zgłębiał więc problem mediacji - na najniższym poziomie była to mediacja samego znaku, na wyższym podatność poety na bycie mediatorem między społeczną wrażliwością i gniewem, a także między głosem upokarzanej jednostki i głosem tłumu. Ciekawe prezentuje się w tym kontekście O krok od nich z drugiego tomu (będący zapewne nawiązaniem do słynnej antologii Piotra Sommera):

 

Przebrnąłem przez rów lepki od jeżyn, wyszczałem się. Podszedłem bliżej i patos

Wstrzymał mi splunięcie. Samą porą roku nie starszy, niż czteromiesięczny;

Brzuch mu nawet nie zrudział. Wylęgarnia sensu, który łaknie pierwszeństwa

 

Rozpoczyna poeta od gwałtownego spotkania z realnością natury, ze śmiercią szczenięcia (mógłby to być co najmniej wiersz inicjacyjny), która wywołuje w nim postępujące refleksje nad miejscem sensu wobec okrutnego i bezsensownego z pozoru ruchu natury. Na ten plan nakłada jednak końcową refleksję, kontrastującą z gestem przekroczenia z pierwszych wersów, z bezpośredniością ich doświadczenia. Przeciwstawia im swoisty vox populi, zgodę na milczenie:

 

(...) Wojna o Osetię, katastrofa w Madrycie, ludzie, którzy kradli

Drewno i strach im było hamowania, a nad nimi niebo,

Gwarancja milczenia wszędzie, gdzie zbyt długo utrzymuje się wzrok

W mimowolnym przeczuciu samoutwierdzenia, jakoby dystans był nie do pokonania.

 

W perspektywie niebiańskiej spojrzenie przywyka więc do bezruchu, a tym samym z łatwością usprawiedliwia bezradność. Rozwarta powieka, wyczulone na wszystko oko poety, stają więc przed nie lada wyzwaniem: jak świadczyć, a zarazem nie zatracić wrażliwości, jak przeciwstawić się milczeniu i przekonaniu, że dystans jest właśnie "nie do pokonania"? Ten wiersz w innym świetle stawia żarliwość społeczną Góry i jego profetyczny ton - być może jest on niezbędny właśnie po to, by "przebrnąć rów lepki od jeżyn", a tym samym przebić się (również ze swoimi hasłami) przez zbiorowy bezwład, amnezję i tępotę spojrzenia.

Zapomnienie, które dotyka świat z wierszy wrocławskiego twórcy, jest bowiem przede wszystkim zapomnieniem różnicy w kontekście neoliberalnego kompromisu i iluzji skończonej historii; różnicy, którą poeta za wszelką cenę próbuje wydobyć, wyprowadzić na światło dzienne, czyli poróżnić nas ponownie. Jego socjalna wrażliwość każe więc patrzeć tam, gdzie zwykle wolimy odwrócić wzrok lub przyspieszyć krok: w stronę odpadków naszej cywilizacji, na zaplecza miast, gdzie odbywa się codzienna reprodukcja systemu w warunkach często urągających godności (W Fabryce, Jeńcy Al-Kaidy, Rzymski nos, Cyrk). Zanim poeta nie zestawi jednak prowokacyjnie litanijnej frazy z narzędziami z ubojni w wierszu, który swoją prostotą mieli wręcz czytelnika na wzór przerabianego przez fabryki mięsa, nie jesteśmy skłonni pomyśleć o tym mechanicznym, nieludzkim podłożu konsumpcji.(mam tu na myśli oczywiście tekst Matki Boskiej Rzeźnej). Podobnie, gdy jego wzrok zwraca się na upośledzonego chłopca w przytaczanym już w motcie utworze JEGO SOKI ZALEWAJĄ KRAJ UST:, doznajemy niespodziewanego szoku w zderzeniu kalectwa i wulgarności, bezsensu zestawień i nadprodukcji oczekiwań. Kluczowy w tym kontekście "rabarbar" przez swoją aliteracyjną konstrukcję przenosi gniew znacznie wyraźniejszy, niż ktokolwiek byłby w stanie wypowiedzieć wprost. Jesteśmy wprowadzeni ponownie w sam środek akcji, wraz z bohaterem fizycznie wręcz przekraczamy granicę zdystansowania i dajemy się ponieść dźwiękowej egzaltacji: "jeszcze czeźnie ich wszystkich nadzieja – pstry / skurwysynie, pan zgubił rabarbar, / całe twoje czucie, przeciw miastu i światu / nikogo tam nie mając trumiennego kwietnia". Dzięki rozłożeniu przecinków ów bezsensowny rabarbar (który nabiera oczywiście znaczenia, jeśli weźmiemy pod uwagę, że "akcja" wiersza dzieje się na ruinach, po powodzi, w rzeczywistości odzyskiwanej z resztek) jest zarazem "całą nadzieją" i "całym czuciem". W jego utracie wyładowuje się zatem beznadziejność sytuacji - kalek rzuconych pod cokół "na wielkie sprzątanie" i bohatera osamotnionego w starciu z rzeczywistością, narzucającą mu zestaw zachowań i uprzedmiotawiających relacji. I ponownie - "całe twoje czucie, przeciw miastu i światu", mimo że rozdzielone, przy czytaniu zaciera gdzieś swoją dwuczłonowość, stając się swoistym Ubi et Orbi na opak, prorocką zapowiedzią zderzenia nieludzkiego systemu z ludzką bezradnością.   

"Mówią nam - cytuję Slavoja Żiżka z jego słynnego przemówienia przed Wall Street - że jesteśmy marzycielami. Prawdziwymi marzycielami są ci, którzy sądzą, że sprawy mogą toczyć się bez końca w ten sposób. Nie jesteśmy marzycielami. Budzimy się ze snu, który zmienia się w koszmar. Niczego nie niszczymy. Jesteśmy po prostu świadkami tego, jak system niszczy sam siebie"[5]. To przebudzenie, czy też "unaocznienie", którego podejmuje się z profetycznym zapałem Góra, jest ponownym wydobyciem napięć na światło dzienne, uświadomieniem, że jednak "nie wszystko gra", a kumulowany przez lata gniew społeczeństw zachodnich nie może być dłużej odwlekany, że szuka ujścia w najbardziej radykalnych formach oporu. "Pośród nas pojawiły się znowu niespodziewanie nienawiść, zemsta i nieprzejednana wrogość! W cywilizowane sfery wsiąkła mieszanka obcych sił, niezgłębiona niczym zła wola" - parafrazuje, czy raczej stylizuje się na polityczno-medialną diagnozę Peter Sloterdijk w swoim ciekawym eseju Gniew i czas[6]. Historia polityczna - konkluduje niemiecki filozof - jest historią zarządzania gniewem, od jego teologicznych aspektów w pierwszych religiach monoteistycznych, po rewolucyjną gospodarkę zbiorowych pragnień i odwlekania lub akumulacji w systemach liberalnych.

 

Gniew wiersza i granice egzaltacji 

Powróćmy do tekstu Góry, którym rozpocząłem. Zamykające wiersz "państwo" gra w tym utworze dwojaką rolę: po pierwsze jesteśmy to my wszyscy, obszyci kurtuazyjnym gorsetem, który ów gniewny, posłany poeta, wykpiwa. Po drugie jest to państwo samo w sobie, państwo jako suwerenna instytucja, do której Góra przemawia nieco z boku: "Beznarodowy jak Vojvodiniec. / W państwie, gdzie z braku Żydów i granic wszędzie / Wygasłe wojny toczy się o macice" (Wrocław). Unaocznić to Państwu - to wypowiedzieć swój gniew, pamiętając, że "język to sznur pod dzwon", że ma wartość zapalną i w swojej najbardziej radykalnej formie może być nośnikiem społecznego niezadowolenia.

Pytanie lokuje się gdzie indziej: kto jest dla Góry owym "posyłającym", tym, który naznacza i namaszcza, a więc zajmuje suwerenne miejsce wobec wiersza, jest poza nim, legitymizując postawę poety? Zacytujmy z innego tekstu (Ktoś, kto ingeruje w moją nienawiść):

 

Nastąpił spazm i pomnożono zyski

w rzędach zer, za którymi stoi człowiek

o głosie z samych spazmów. Ktoś, kto

ingeruje w moją nienawiść, nadaje jej

moc, dobiera szaleństwo.          

 

"Człowiek, który stoi za..." jest, a raczej próbuje być, zarządcą gniewu. To, co Góra wydobywa w tym wierszu, idzie w parze z propozycją Sloterdijka na temat kapitalizacji gniewu i projektu jego banków, np. w postaci partii politycznych. Wątpliwość, która pojawiła się przy okazji eseju niemieckiego filozofa, jest wątpliwością z poziomu wiedza/władza. Jeśli gniew stworzył historię (a jest to jedna z pierwszych tez książki), a od czasów Platona postępuje zarządzanie nim w sposób ekonomiczny, to czy opanowanie "gniewu ludu" nie byłoby w rzeczywistości zapanowaniem nad całą machiną historii? I tutaj chyba trzeba być ostrożnym wobec diagnoz Sloterdijka, kierując się raczej anarchistyczną intuicją Góry. Nie chodzi tylko o to, że tej czystej, destrukcyjnej, tymotejskiej siły nie można kontrolować. Niemożliwy jest po prostu powrót do homeryckiego modelu z Iliady, w której całe uniwersum utkane jest - jak pisze filozof - z czynów i niedoli gniewu[7].

Zastanawia mnie jednak, czy w przypadku wiersza, nie jest możliwe rozwiązanie drugie: rozumienie gniewu jako owego dysponenta reguł, jako tego, co stoi za samym wierszem, co go powoduje i wprawia w ruch? Jest to więc pytanie o to, czy można - myśląc w kategoriach poetyki - przywrócić homerycki model podmiotu, w którym afekty (miłość, gniew, rozpacz) nie tyle biorą we władanie swego nosiciela, co stają się z nim tożsame. Menis - gniew, wpływa w człowieka jak w naczynie i jest to proces podobny do tego, który cechował rzymskie myślenie o geniuszu. Raz jeszcze przywołajmy Sloterdijka:

 

[Bruno - przyp. J.S.] Snell odkrywa u Homera utajoną koncepcję osobowości złożonej czy też rezerwuarowej, która pod pewnymi względami przypomina obraz człowieka ponowoczesnego z jego chronicznymi "zaburzeniami dysocjacyjnymi". Wczesnoantyczny heros rzeczywiście kojarzy się z  dystansu z "osobowością wielokrotną" dzisiejszego typu. Żadna wewnętrzna hegemoniczna zasada, żadne koherentne "ja", które odpowiada za jedność i samopostrzeganie pola psychicznego, zdaje się u niego jeszcze nie istnieć. Osoba okazuje się raczej miejscem spotkania afektów i częściowych energii[8].

 

Jeśli Achilles się gniewa, a Iliada sama w sobie staje się rozbudowaną pieśnią ku chwale gniewu, to nie tyle chodzi tu o niezadowolenie czy szał (furror), co o zdolność do zogniskowania, zaakceptowania w sobie owych tymotejskich, organicznych energii. Oburzenie - tak modne ostatnio hasło, które wymieszało się z tożsamością wielu ludzi, łącząc ich niezadowolenie z przebudzeniem, otwarciem oczu na istniejący w świecie brak, jest zaledwie preludium menis, gniewu źródłowego, rozumianego jako siła napędzająca historię.

Konrad Góra nie jest w tym sensie wyłącznie poetą oburzonym. Bywa zdenerwowany, zirytowany czy wkurwiony; docenia rolę agresji i przemocy, również tej czysto językowej. Przez niego przemawia jednak gniew jako tymotejska siła, gniew, który dysponuje nim i wlewa się w wiersz, niby w swoje naczynie. Kiedy zadajemy pytanie o "oblicza buntu" i ich egzemplifikacje, nieuchronnie musimy zadać też pytanie o zasadę tego buntu. Gdy pytam "przeciw czemu i w jaki sposób buntuje się ten czy ów poeta?", tym razem zmierzam jednak w przeciwną podmiotowi stronę, niejako pod prąd dzisiejszych teorii; stawiam pytanie o wiersz - niespójny, niekoherentny, chronicznie zaburzony. Jeśli poezja ze swojej natury uwikłana jest w językowe gry władzy i z reguły zajmuje wobec nich pozycję krytycznej obserwatorki, to tylko taki wiersz, który różnicuje sam siebie i gniewnie afirmuje owo poróżnienie, może nadążyć za nieustającym ruchem życia; tylko taki wiersz może włączyć się w historię, na chwilę porzucając autoteliczne rejony literatury. A, jak sam stwierdzał przed laty Góra (w co - mam nadzieję - nadal wierzy):

 

mogę się chyba bawić w zdziwienie, że nie mamy wpływu na rzeczywistość, w zdziwienie, że literatura nie dotyka ludzkiego życia, w zdziwienie, że ktokolwiek, kto trąca o patos, to jest od razu gnida żerująca na literaturze, idiota, który nigdy nic nie czytał. Owszem, możemy się w to bawić i pozostać w tej zabawie. Zobaczymy, kto komu będzie klaskał na koniec. Ja uważam, że literatura nadal dotyczy życia, jestem na tyle idiotą, że mi się wydaje, że literatura dotyczy życia[9].

 

"Nie chodzi ostatecznie o to - pisał Paweł Kaczmarski w ciekawej recenzji z Pokoju widzeń - by czytać Górę ostrożnie, unikając radykalnych interpretacji i jednoznacznych «biegunowych» wyborów, balansując między skrajnościami. Przeciwnie: należy dać się uwieść wierszom na oba sposoby, krążyć śladem poety w spolaryzowanej przestrzeni między «samym wierszem» a «człowiekiem z krwi i kości»"[10]. Krążyć śladem poety albo podążyć za śladami wiersza, po śladach gniewu. "Kto natomiast ma w sobie gniew - pisze Sloterdijk - dla tego skończył się niewyraźny czas. Mgła się podnosi, kontury twardnieją, wyraźne linie prowadzą do celu. Płomienny atak wie, dokąd zmierza"[11].


____________________________

[2] K. Góra, JEGO SOKI ZALEWAJĄ KRAJ UST:, [w:] idem, Pokój widzeń, Poznań 2011, s. 42; [pozostałe cytaty z wierszy lokalizuję bezpośrednio w tekście].

[3] Sz. Kopyt [anonimowo], uderzenie, "ArtPapier" 2012, 1-17 września; [adres: http://artpapier.com/?pid=2&cid=17&aid=3309]; [dostęp: 26-08-2012].

[4] M. M. Beszterda, Pęd i popęd, „Czas Kultury” 2012, nr 2 (167).

[5] S. Żiżek, Małżeństwo kapitalizmu i demokracji, przeł. C. Dimitrova; [adres: http://www.krytykapolityczna.pl/Opinie/ZizekMalzenstwokapitalizmuidemokracjiwlasniesierozpadlo/menuid-197.html]; [dostęp: 26-08-2012].

[6] P. Sloterdijk, Gniew i czas. Esej polityczno-psychologiczny, przeł. A Żychliński, Warszawa 2011, s. 54.

[7] Ibidem, s. 7-32.

[8] Ibidem, s. 17.

[9] LECH JEST ZWROTNY (Z Konradem Górą rozmawia Jacek Bierut); rozmowa z okazji wydania Requiem dla Saddam Husajna i innych wierszy dla ubogich duchem drukowana w "Cegle"; [adres: http://magazyn-cegla.net/index.php?p=5&id=15]; [dostęp 26-08-2012].

[10] P. Kaczmarski, Człowiek za wierszem, "Odra" 2011, nr 12.

[11] Sloterdijk, op. cit., s. 17.

__________________________