Po trzech książkach publicystycznych wydawnictwo znalazło wreszcie miejsce na prozę, bardzo literacką, pisaną sążnistym, wulgarnym językiem i tak obrazoburczą, jakby sam Tomasz Piątek porzucił na chwilę dziecięce czytanki dla świadczenia wyższemu dobru. Ale właśnie: czy Szyrianow naprawdę o czymś świadczy lub coś poświadcza? Najważniejsze pytanie dotyczące Niższej szkoły jazdy lokuje się nie między opozycjami literatura-polityka czy sztuka-rynek, ale między starą i znoszoną parą fikcja-fakty. Jeśli rzeczywiście książka rosyjskiego pisarza i dziennikarza jest zwariowaną relacją z lat dziewięćdziesiątych, z czasów, gdy efedryna niszczyła rosyjską młodzież, to próby tworzenia czysto literackich alegorii rozsadzają powagę projektu. Jeśli zaś chodziło o zmierzenie się z mitem narkotykowej narracji, to i tutaj Szyrianow nie wypada zbyt dobrze. Brakuje mu wprawności pióra i zmysłu estetycznego, który ocaliłby go od moralizatorskich banałów, zwłaszcza pod koniec powieści. Ostatni rozdział, Ulica martwych narkomanów, próbuje wymknąć się patetycznym schematom, siląc się na detale i zbliżenia. Niestety takie zagrania również znamy z innych utworów, a podniosła mowa głównego bohatera niepotrzebnie przełamuje schizofreniczny charakter całej książki:
Są wszędzie. W każdym mieście, w którym grzeją. Jest ich wiele. Bardzo wiele. Dużo więcej niż wiem albo wy, którzy nie posmakowaliście odlotu i zwała, możecie sobie wyobrazić. (...) Dokądkolwiek bym jechał, gdziekolwiek bym szedł, zawsze idę nią, Ulicą Martwych Narkomanów. Ja jeszcze jestem żywy. Poszczęściło mi się o wiele bardziej od pozostałych. Ale czy na długo takie szczęście? (s. 264, 273).
Rosja epoki przemian istnieje w tekście Szyrianowa tylko jako urojenie i naprawdę trudno odpowiedzieć na pytanie, dlaczego narrator (a wraz z nim całe pokolenie) sięga po efedrynę. Bo jest powszechnie dostępna? Bo kusi go ów romantyczny mit narkomana, który upada przy pierwszym kontakcie? „Zadziwiające. Narkoman, a wygląda jak normalny człowiek. Ręce, nogi, nawet głowę ma. Nie kumam...” (s. 52) - mówi naiwnie Kłoczked w inicjacyjnym tekście, umiejętnie wrzuconym w środek książki. Dla niego - będącego zarazem świadkiem i ostatnim ocalonym - jest to podróż po niedostępnych mu rajach, legendach i mitach, które okazują się celowo zbudowanym tabu, granicą między światem akceptowanym oficjalnie przez władze i media, a tym prawdziwszym, bardziej namacalnym. Okazuje się, że po ciemnej stronie żyją zwyczajni ludzie, jego przyszli znajomi i przyjaciele: Szantor Czerwic, Siedajko Stiumczyk, Siemar-Zdrachar. Wymowne są fragmenty o przypadkowości nadawania przezwisk, a kluczowy okazuje się dialog z liderem grupy:
- Masz jakąś ksywkę?
- Jeszcze nie...
- A ja jestem Nitrazepam. To - kiwnięcie głową w stronę pierwszego ukłutego - Niefedrycz. To - kiwnięcie w kierunku drugiego chłopaka - Jeff. Laska - Marcepan. To co, idziemy? (s. 54).
Łatwość przenikania i otwartość grupy, będąca zarazem łatwością rezygnowania z własnych imion i tożsamości, przypomina sceny z Hair Miloša Formana. Claude Bukowski był jednak wychowanym w duchu patriarchalnym Amerykaninem z południa, młody Kłoczked jest zagubionym nastolatkiem w upadającym imperium sowieckim. Hair był manifestem antywojennym, Niższa szkoła... pozostaje zaś narkotykową „pouczajką”.
Każde pokolenie buntowników miało swoją wielką narrację narkotykową i każda taka narracja kończyć się musiała podobnie: śmiercią i przestrogą, beznadzieją oraz promykiem ocalającym wybrańca. Wydaje się, że Niższa szkoła jazdy jest taką właśnie powieścią: opisuje losy pokolenia, grupy przyjaciół, młodych Rosjan, którzy - świadomi swej bezproduktywnej narkomanii - widzą w niej zarazem jedyną drogę ucieczki. Tymczasem zamiast chocholego marszu rosyjskich "hipoli", idących „ulicami martwych” w patetycznych urywkach pamięci, mógłby paść równie dramatyczny apel z polskiej (wartej przypomnienia) publikacji Mistycy i narkomani Wojciecha Michalewskiego (Ethos, 1992): „Proszę o ciszę! Moje pokolenie umiera”. Tak wybrzmieć musi, koniec końców, każda narracja pokoleniowa, zwłaszcza naznaczona romantycznym duchem, i nawet robiący uniki Szyrianow musi jej ulec.
Pozostaje tylko pytanie, na ile celne jest to jego uleganie, ile w nim jeszcze literatury świadectwa, a ile stylistycznych naddatków, próbujących zuniwersalizować niesprowadzalne do niczego doświadczenie? U Szyrianowa ta nieprzekraczalna Inność, w której możemy uczestniczyć jedynie jako obserwatorzy, zaczyna nas łudzić swojskością. Okazuje się poznawalna, przewidywalna, oczywista, a przede wszystkim bliska. Bawiąc się w literackie efekty (narrator zresztą co jakiś czas przypomina, że usiłuje być pisarzem), Szyrianow wyprzedaje dystans, budujący pokoleniowe opowieści. I o ile wchodzimy w książkę z łomotem, próbując przebić się przez wulgarny język, uprzedmiotowienie postaci (zwłaszcza kobiet), slangowe określenia, rozpad więzi itp., o tyle wychodzimy z niej zaprzyjaźnieni, zabliźnieni i szczęśliwi. Można by się posłużyć argumentem obronnym ze strategii Jonathana Littella - że książka nas znieczula, że grzęźniemy w niej i dostrzegamy coraz mniej wypaczeń, dając się ponieść opowieści i językowi, ale niestety tak nie jest. Narracja w Niższej szkole jazdy to raczej zbitek scenek: tragicznych, absurdalnych, metaforycznych, zestaw kilku zapisów tripów i wizji podniesionych do literackiej potęgi oraz kilku naprawdę bolesnych, naturalistycznych opisów „pompowania” (narkotyzowania się). I nawet jeśli ze strony na stronę uczymy się języka efedrynistów, to nie po to, żeby dać się ułagodzić, lecz by dostać w twarz groteskowym argumentem, że wszyscy jesteśmy Chrystusami, przepraszam: narkomanami.
Czy zatem warto sięgnąć po nową publikację KP? Czy nie lepiej poświęcić czas na odświeżenie klasyków lub przejrzenie równie pesymistycznego i znarkotyzowanego monologu Serhija Żadana, który w Depeche Mode i Anarchy in the UKR wypadał mniej stereotypowo? Być może tak. Ale chyba na tym właśnie polega "otwarta polityka narkotykowa": że trzeba o niej mówić i pisać, a skoro już się mówi i pisze, to czasem warto też doczytać - choćby skandalizującą, kultową powieść sprzed dziesięciu lat, którą nasi wschodni sąsiedzi próbowali przełamywać własne społeczne tabu. Co ci zależy - powiedziałby Szyrianow - przecież i tak już „Jesteś przygrzany. Jesteś przyładowany. Jesteś huknięty. I prócz tego w twojej kieszeni bełta się kilka centów zajebistej efki” (s. 35).
________________________
Bajan Szyrianow, Niższa szkoła jazdy. Powieść w nowelach o narkomanach, dla samych narkomanów i pozostałych zainteresowanych, przeł. A. L. Piotrowska, Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2011, s. 274.