Głodni i święci (o poezji zaangażowanej)

Kiedy zawijasz parówki we francuskie ciasto
wiem, że nie będzie z nas żadnych świętych.

(Wiersz dla Anki Staszyszyn, E. Pasewicz)



"Jeżeli więc, czytelniku, dobrnąłeś do tego posłowia i odczuwasz głód, to być może powinieneś udać się na przekąskę. Być może jednak udało mi się dotknąć jednej z bardziej poetyckich przyczyn twojego stanu. Bo głód to ostatnie uczucie, które dzielisz z autorami antologii jako mieszkaniec wielkiej, widmowej metropolii." - te zdania napisała kilka lat temu Joanna Orska na końcu posłowia do Słynnych i świetnych, antologii "wielko-polskich" poetów pod redakcją Szczepana Kopyta i Macieja Gierszewskiego. Wobec kilku naprawdę trafnych metafor, które zaproponowała wcześniej krytyczka (o zbrutalizowaniu języka czy konstruowaniu słabej tożsamości przez grę i zapożyczenie), aż ciśnie się na usta pytanie, czemu akurat głód miałby być ostatni? Czy jedynie dlatego, że takie miejsce zajął w tym właśnie posłowiu; że stanowi puentę całego tekstu, opierając jego sens na czytelniczo produktywnej metaforze nienasycenia?

Można by zapytać nieco socjologicznie, kto jest dziś głodny poezji i dlaczego, ale ważniejsze i trafniejsze wydaje się pytanie, w jaki sposób młodzi poeci swój głód manifestują, a przede wszystkim, dlaczego jest on aż tak wyraźny w ostatnich latach? Bo na pierwszy rzut oka nie idzie przecież o głód fizyczny, ale o to, że jest się głodnym "czegoś", głodnym "jakoś" lub w ogóle - głodnym, jak intonował w ironicznym tekście m.c. raskolnikov Szczepan Kopyt:

chociaż głodny to przez to syty
choć nieświadom to jednak świadomy
gdzież ty jesteś rogalu ukryty
jestem gło' jestem gło' jestem głody.

Po pierwsze więc: nieusuwalne żądanie świata, który raz po raz pożerany jest przez język w akcie pisania. Po drugie: głód jako metafora braku, nienasycenia, niezaspokojenia. Po trzecie wreszcie: pojęcie głodu, które rozszerza się na ogólnoludzką kondycję, przekłada na stosunki społeczne i ekonomiczne. Jeśli, jak pisze Kira Pietrek w swoim debiutanckim tomie Język korzyści: "pożeram mimo redukcji / aparatu gryzącego / a resztki pokarmu / usuwam otworem gębowym" (zagadka), to dość wyraźnie sygnalizuje oskarżenie o pasożytniczy, biologiczny i skrajnie konsumencki styl życia. To zresztą jeden z silniej wyartykułowanych ostatnio zarzutów, bo tomik Pietrek, wykorzystując medialne klisze i język wielkich korporacji, sprowadza naszą egzystencję wyłącznie do pożerania i rozmnażania lub politycznie poprawniej: konsumpcji i reprodukcji. W takim świecie, złożonym z najbardziej prymitywnych instynktów, głód musi motywować wszelkie działania: "mogłabym strajkować ale za dużo mi płacą (...) / nie gniewam się bo mam co jeść / istny poród życia" (-). Pojawia się więc przeczucie: głód jako możliwość zakłócenia porządku, próby zaspokojenia go jako sposób zdławienia oporu. W świecie Pietrek nie może być przecież "głodnych ludzi" z prostego powodu - to świat ekonomicznie ułożony (świat globalnego porządku) i myślowo ubogi, posługujący się jednowymiarowym językiem reklamowego biznesu "panem et circenses".

Na oskarżenie formułowane przez Pietrek, tym silniejsze, im większa jest jego niezdolność do wyartykułowania czegokolwiek, od początku wrażliwy był inny miejski poeta, Konrad Góra. Jego perspektywa to jakby negatyw tekstów poznanianki, tak jak przeciwne są ich życiowe położenia. W Wierszach dla Saddama Husajna... głód jest jedną z osi, które prowadzą przez tom, skupiając w sobie i diagnozy ekonomiczne i poetycki gniew. Już motto (wzięte z Oswajania świata N. Bouviera) na jednej linii ustawia fanatyzm, biedę i właśnie głód. "Wiele rzeczy funkcjonowałoby tu lepiej, gdyby nie było tylu pustych żołądków" - pisze Bouvier, a przechwytując to Góra serwuje po wielekroć słowa, które u każdego innego poety stawałyby się duchowym pokarmem. Tymczasem wrocławski twórca, niby trefniś przebrany za Chrystusa, zadaje raz po raz pytanie o materię, o "stop mięsa i ziemi" (Polska), aby dać czytelnikowi słowo do przeżucia, frazy, które w końcu staną ością w gardle, jak "Śmierć za głód". To przecież wiersze dla ubogich duchem, więc i ofiara (bardzo chrześcijańska zresztą) musi być na miarę odbiorców:

Dla żywych wódka, gwałt i matka,
Dla siebie głód pod progiem miasta.

Dla żywych torf, dla siebie ugór,
Frakcja dla żywych, dla siebie ropa,

Siebie dla żywych, dla siebie to,
Co im zostaje na koniec stypy.

(Dwa wiersze)

Chciałoby się powiedzieć, że głód Góry jest głodem męczennika, ale też głodem męczeństwa całych grup społecznych, które wykluczone z ekonomiczno-językowych struktur władzy, po prostu stłamszono. Na koniec jednak zostaje nam jakaś mesjańska "resztka", którą tylko poeta - mieszkaniec drugiej strony, ekstatyk, dobrowolnie zapuszczający się do piekła braku - może odzyskać, dając upust świętego gniewu.

Ale wrócimy jeszcze do posłowia Orskiej. Głód był ostatnim uczuciem (odczuciem?), które łączy zebranych w antologii autorów, stanowił płaszczyznę porozumienia między żądaniem poety i oczekiwaniem czytelnika. Można pociągnąć tę metaforę dalej, bo głód współczesnego flaneura, mieszkańca metropolii, tego samego, o którym przed laty wielki Baudelaire, wynika z poczucia Braku. Głód w poezji i głód poezji byłby odbiciem jednej i tej samej szczeliny, która powstaje między (po)żądaniem i niemożnością sprostania mu, szczeliny w której lokuje się podmiot. Jak pisał przed laty Georges Bataille: "Między zwierzęciem pożeranym i tym, które pożera, nie zachodzi stosunek podporządkowania, taki jak ten, który łączy przedmiot, rzecz, z człowiekiem, odrzucającym możliwość traktowania go jak rzecz" (Teoria religii, s. 20). Ujmując to innymi słowami i odnosząc do naszych rozważań, głód człowieka, poetycki głód sygnalizowany w wierszach ma niewiele wspólnego z fizjologicznym łaknieniem. Problem lokuje się gdzieś między sferą symboliczną i somatyczną, w heglowskiej relacji pana i niewolnika, w podporządkowaniu świata systemom znaczeń. Poezja niewolników - i daleko mi tu do frazy ze słynnego wiersza Świetlickiego - byłaby nieusuwalnym żądaniem: znaków i świata, pierwszym gestem, który przekształca poprzez paradoksalne próby wysłowienia. Poezja panów objawiałaby się nadmiarem, poetycką dezynwolturą i skłonnością do wydatkowania, grzęznąc jednak w melancholii ("Tęskniłem, nie wiedząc za czym./ Dla samej przyjemności, jeśli można tak powiedzieć" jak pisał Mariusz Grzebalski w Głodzie z tomu Słynne i świetne).

Żeby jednak poszerzyć pole walki, jeszcze fragment ze Szczepana Kopyta, który wielokrotnie w swoich tekstach zgłębiał mechanizm pożerania znaczeń:


jestem młodym chłopcem który w waszych oczach
nigdy nie dorośnie to co istnieje jest obiadem
który chłopiec chce zjeść bo jest głodny
bo pływał cały dzień bez żadnych symboli
to co istnieje jest głodem którego echo słyszy chłopiec

(mantra wartości dodatkowej względnej i bezwzględnej)

To, jak wprowadza go sam Kopyt, tylko "jeden z rodzajów mówienia", jeden z modeli języka ("w innym z rodzajów języka jestem buddyjskim mnichem / i odrzucam to wszystko i nikt nie może mnie sprawdzić"), ale zdaje się on skupiać przeczucia i intencje wielu młodych poetów. Z jednej strony manifestuje się dziecięcość (infancy), która dojrzewa dzięki wejściu w sferę symboliczną, dziecięcość nieograniczonego żądania, która musi pochłaniać i przekształcać świat. Z drugiej zaś czuć dystans (echo) pomiędzy tą właśnie dziecięcością, a sztucznym polem języka, wrażenie napełniania się symbolami, które ufundowane są wszak nad pustką i same w sobie również pozostają puste.

Orska przywołuje w swej konkluzji fragment z Pruskiego poematu Edwarda Pasewicza, o znamiennym wydźwięku: "czy można oddech zmienić w znak i znak / połknąć i odnaleźć w sobie?" Nasza szarlataneria powinna otrzeć się o doświadczenie wewnętrzne, a Bataille z przyjemnością przystałby na to symboliczne połknięcie się, subtelnie rozpisaną antropofagię, w której znak i znaczenie powracają do źródła. Pasewicz, niby Uroburos zjadający własny ogon, chciałby zamknąć symboliczne koło (tym razem nie czasu, lecz znaczenia), ale odpowiedź na jego pytanie jest tylko jedna: nie da się wypełnić szczeliny między żądaniem i brakiem, światem a językiem inaczej, niż sobą samym. Wystarczy przypomnieć Drukarenkę głodu:


Nie spodziewałem się pęknięcia, więc
nie uniknąłem zrywanych zasłon, wrzasku,
racy na niebie, krwi w przedsionku serca

(...)

Tik-tak, pamiętam błoto i kamyk,
lustro i sznurek, tabletkę, tapetę, i ułamek zęba.
Drukarenkę, na której z gumowych liter
układałem twoje i moje nazwiska.

(...)

Zakopałem to wszystko pod drzewem, myśląc
że nie umrę dopóki ta drukarenka będzie
jak tama bronić przed wywarem rzeczy,
które uroniłem, a o których śnisz ty.

Bohater wiersza z całą naiwnością staje wobec trwonienia, którego pismo w żaden sposób nie może powstrzymać i nie ważne, czy jest to utrata życia (upływ czasu), miłości (rozmowa z kochankiem), znaczeń (a więc źródła sensów) czy po prostu gubienie rzeczy. Wszak "Pisze się duże, głębokie litery, / (...) Z tych liter nic nie wynika, żaden kwiat, / jemioła albo złamana łodyżka". Sygnalizuje tym samym Pasewicz, że głód wpisany jest naturalnie w język, a język pozostanie zawsze sferą śmierci, nikogo nie ocali i nikogo nie zbawi. "Życie jest gdzie indziej", chciałoby się przywołać tytuł powieści Kundery.

Jak zręcznie komentowali w "Dodatku Conradowskim" schizofreniczną twórczość Roberta Walsera Łukasz Musiał i Arkadiusz Żychliński (TP nr 17, 2011): "Napełniając żołądek jedzeniem, a świat przedstawiony słowami, łudzimy się, że odsuwamy od siebie Brak. Jednakże ten cały czas napiera, podczas gdy my, pęczniejąc, zmierzamy w istocie ku nieistnieniu". Może Joanna Orska, pisząc zręczne zakończenie swojego tekstu, przeczuła w nim więcej, niż początkowo chciała. Bo dlaczego głód nie miałby być ostatnim z odczuć, jakie dzielimy z poetami, skoro to właśnie on konfrontuje nas z najgłębszym doświadczeniem języka? Z dala od "poetyckiej ciekawości" można by powtórzyć za inną, bardzo głodną poetką, Agnieszką Mirahiną tytuł jej drugiego tomu: Do rozpuku, a więc do pęknięcia - ze śmiechu i z nadmiaru, bo: "(...) plugawy / głos w końcu wezwie mnie do stołu na głodzie do pisania / nie zostanie mi podany żaden obiad żadną ręką za żadną cenę (...) jestem już stara i niewiele pamiętam byle / demon we włosach roił się jak wesz i coś na ząb wszystko". Wszystko?


Pierwodruk: "Dodatek LITERAcki" 2011, nr 7 (8).