Daj mi tam, gdzie mnie jeszcze nie było (przy okazji "Zmartwychwstania ptaszka" B. Zadury)

Powyższy tytuł to oczywiście parafraza słynnego powiedzenia “daj mu tam, gdzie go nie ma” (które wedle legendy krzyknąć miał Piotr Sommer podczas gry w ping-ponga), a które stanowiło początek jednej z krytycznych książek Bohdana Zadury (Lublin 1996). Pełny tytuł szkicu traktującego o tej doskonałe frazie, a zarazem szkicu otwierającego książkę, zawierał jeszcze człon drugi – “języki obce poezji”. Zadura pytał więc, czym byłyby obce języki (a także język własny lub wspólny), równocześnie sprawdzając nośność pierwszej części frazy. Sprawdzał jej absolutną poetyckość, “nieprzestawialność” członów, niepodatność na modyfikacje, by w końcu zdradzić nam prozaiczny kontekst jej powstania. A więc ów poetycki Absolut, ta doskonałość łącząca brak (nieobecność) i dar (nadobecność), wzięła się po prostu z zasłyszenia, z życia, z emocji? To było chyba najlepsze wprowadzenie w poetycką dykcję Zadury, jakie mógł nam zadać autor Ciszy.

Wspominam o tym, gdyż nasunął mi się tu oczywisty kontekst do wiersza Dar z nowego tomu Zmartwychwstanie ptaszka (2012). Po pierwsze dlatego, że i tam i tu Zadura jakoś odnosi się do Czesława Miłosza. Wtedy przywołał go jako prawodawcę przekładu, jako tego, który nader trafnie, w krótkim akapicie, zawarł to, czym jest przekład z innego języka – uważną lekturą, lekturą najuważniejszą i najostrożniejszą, najbardziej świadomą, swoistym close reading, w którym cały czas borykamy się z utratą kolejnych znaczeń. We własnym już Darze Zadura przywołuje wielkiego modernistę na prawach motta, przypominając pierwszą frazę jego wiersza o tym samym tytule: "Dzień taki szczęśliwy" (Cz. Miłosz, Dar).

Przekład z innego języka jest jednak – w co zdawał się również wierzyć poeta – zawsze szukaniem języka wspólnego i nigdy nie dotyczy wyłącznie pracy tłumacza. Każdy z nas bowiem przekłada: pisząc, czytając, wygłaszając. Cały czas dokonujemy nieustannych interpretacji i przekładów z cudzego na własny. Dar jest szczególnym rodzajem takiego przekładu – to przekład jednego polskiego poety na drugiego, jednego systemu metafizycznego na drugi, języka wysokiego modernizmu na język późnej (i słabej) nowoczesności. Moglibyśmy oczywiście powiedzieć prościej: Zadura dokonuje pastiszu wiersza Miłosza, podczepia się pod jego język, jego rytm, jego frazy, by dać utwór zupełnie przeciwny w wymowie, by ukazać pęknięcia w systemie autora Gucia zaczarowanego. Nie chodzi mi jednak o stosunek Zadury do Miłosza, a przynajmniej nie o stosunek osobisty, o walkę dwóch poetów czy podziw jednego dla drugiego. Idzie raczej o stosunek Zadury do całej tradycji wysokiego modernizmu, którą w Polsce najlepiej uosabiałby właśnie Miłosz.

Jan Błoński zarysował kiedyś w swoim słynnym eseju Bieguny poezji1 “linię Przybosia” i “linię Miłosza”, temu drugiemu przypisując o wiele bardziej produktywną i chętniej czytaną tradycję poetycką. Rzekoma “dykcja o’harystów”, swój początek biorąca właśnie działaniach Zadury i Sommera, byłaby trzecią taką linią, linią, którą trzeba by dopiero dopisać (choć właściwie już dopisano) do porządkującej wizji Błońskiego. Z tego punktu widzenia Dar to tekst bardzo ważny, podejmujący otwartą polemikę z ontologią i etyką Miłosza, a tym samym stający się dyskusją między dwoma wielkimi biegunami poezji. Widać w nim wyraźnie ten moment, w którym “linia Zadury” krzyżuje się z “linią Miłosza”.

W wierszu Miłosza był dzień – tu jest noc; tam było “słońce dnia”, tu jest “słońce snu” (które “wzeszło za wcześnie”). Solarny podarunek wileńskiego poety przechodzi pod piórem Zadury w nokturn, przesuwając swój środek ciężkości z “oświecenia” (i całej jego pękającej filozofii przejrzystości2) na oniryczne uśpienie, zmętnienie obrazu i komunikacji. Miłosz mówił o stanie błogiego roztopienia się, o wyzbyciu się pożądania i żądania, o swoistej apatii, jako rozładowaniu wszystkich napięć. Dar wiersza jest tam jednak darem dla niego samego – to on, wszechwładny i scentralizowany podmiot, osiąga w tekście i poprzez tekst swoją wewnętrzną nirwanę, swoje pogodzenie się ze światem w metafizycznym ukojeniu. U Zadury Dar jest znacznie bardziej etyczny, od początku skierowany do kogoś, do drugiego. Zazdrość nie musi znikać – przepisuje Zadura na opak frazy swojego kolegi po piórze: “Nie było na ziemi rzeczy, którą chciałbym mieć. / Nie znałem nikogo, komu warto byłoby zazdrościć” (Cz. Miłosz, Dar). Tutaj zazdrość motywuje, rozpoczyna ruch snu, a zarazem pozwala sobie uświadomić własną pychę i egocentryzm, by potem móc z nich zrezygnować, czego Miłosz w swoim epifanijnym zachłyśnięciu się raczej nie dostrzegał. Oś przesuwa się więc gdzie indziej – na płaszczyznę etycznego wyboru, a potem w stronę możliwości wyzbycia się go:

Zazdrościłem wszystkim, którzy nie byli mną.
Byli prawdziwsi, zazdrość była formą podziwu.
Każdemu z osobna poświęcałem całą uwagę.

Te znamienne i genialne trzy wersy z wiersza Zadury charakteryzują wszystko to, czego nie potrafił nigdy wyzbyć się modernizm, a na co czułe ucho autora Ciszy przystaje w swoim quasi-metafizycznym podróżowaniu. Powstaje więc słabe “nie-ja” (“ja” nieposiadające w sobie ostatecznej instancji Prawdy, prawdziwości, ani nawet woli takiego rozstrzygnięcia), które jest warunkiem etycznej relacji z innymi, jej atrybutariuszem3 i dłużnikiem zarazem; “nie-ja” wobec “ja” stawianego przez Miłosza w centrum. Wobec takiego narcystycznego i spełnionego “ja” Zadura ma więc propozycję “ja”, któremu inni są niezbędni, dla którego są ważniejsi niż ono samo; wobec których to “ono” jest darem (zostaje na nich wydane) i z których nieustannie musiałoby czerpać.

“Ja” Miłosza było więc nieustającym żądaniem (być może takim, o jakim pisał Simon Critchley w swoim błyskotliwym eseju filozoficznym4), ciągłym pragnieniem przekraczania samego siebie, które zniesione, skutkowało apatią, biernością; dla którego nirwana była właśnie ustaniem żądania i umorzeniem długu. U Zadury jest empatia, na którą Miłosz nie potrafi się zdobyć. O ile więc Miłosz pisze o ustaniu żądania, autor Ciszy projektuje raczej ruch odkupienia, odpuszczenia win, zwolnienia z mechanizmów pamięci za obopólną zgodą. U Miłosza jest więc wyjście od "ja", by koniec końców znowu do niego trafić; u Zadury dominuje raczej etyka drugiego, wyjście od "ja", by doznać przebaczenia w Innym. Brzmi to może pokrętnie, ale widać zasadnicze różnice między mocnym, modernistycznym marzeniem Miłosza i słabym (ontologicznie słabym), ale etycznie umotywowanym marzeniem (sennym) Zadury.

Na końcu Daru Miłosza jego bohater się prostuje (“Prostując się, widziałem niebieskie morze i żagle”). Bohater Zadury budzi się z kolei ze świadomością rozgrzeszenia. Jeden staje wyprostowany, drugi leży z otwartymi oczami i poczuciem, że przez sen dokonała się jakaś eucharystia, wymazanie win. Pozostaje nam po tych dwóch wierszach zasadnicze pytanie, którą utopię wybierzemy: “postawy wyprostowanej”, czy raczej onirycznych przebaczeń i wypogodzeń? Tak zakreśliłbym dziś te dwa bieguny: linię Miłosza i linię Zadury.


________

[1] J. Błoński, Bieguny poezji, [w:] Odmarsz, Kraków 1978.
[2] Mam tu na myśli filozoficzny mit Aufklärung – oświecenia jako projektu usunięcia przeszkód komunikacyjnych, dojścia do ideału samostanowiącej się świadomości, która posiądzie tym samym ostateczną prawdę – leżący u podłoża nowoczesności. Zob. G. Vattimo, Społeczeństwo przejrzyste, Wrocław 2006.
[3] Używam tu pojęcia zaczerpniętego ze słownika Jean-Luca Mariona, który w Będąc danym. Eseju z Fenomenologii donacji (Warszawa, 2005) przedstawia atrybutariusza jako nowy rodzaj podmiotu, a raczej to, co przychodzi “po” podmiocie, co jest wynikiem donacyjnej natury fenomenów (dających się naszej świadomości), a nie – po kartezjańsku – wynikiem ruchu myśli o samostanowieniu.
[4] S. Critchley, Nieustające żądanie. Etyka polityczna, Wrocław 2006.