W księżycową, jasną noc (G. Tavares, Jeruzalem)


Jeruzalem
- niedawno przetłumaczona na polski (2010) powieść Gonçalo M. Tavaresa - przedstawia autora w zupełnie innym świetle niż znani dotychczas, dobrze przyjęci u nas Panowie z dzielnicy. Poprzednia książka, choć równie fragmentaryczna i bardziej konceptualna niż fabularna, zaskakiwała humorem i błyskotliwymi anegdotami. Tavares pastiszował style, a według niektórych jego postacie przerosły nawet niejakiego Piórkę - bohatera poetyckich próz Henriego Michaux. Krótkie, surrealno-filozoficzne anegdoty świadczyły o intelektualnym przygotowaniu autora, który potrafił wykorzystać czarny humor w dyskusji z głównymi językami filozofii ostatnich dekad.

W Jeruzalem, wydanym w Portugalii w roku 2005, to przygotowanie widać równie dobrze, chociaż powieść ma zupełnie inny charakter. Tavares zaproponował tym razem szalony (dosłownie) dramat psychologiczny, momentami przechodzący w traktat z pogranicza psychiatrii i teologii. Nic dziwnego, że powieść obsypano w Portugalii licznymi nagrodami, z prestiżową Prémio Literário José Saramago na czele. Pisarz stworzył z jednej strony przerażającą antyutopię, z drugiej pełną groteskowości i czarnego humoru opowieść w klimacie noir. Choć klimat ten może równie dobrze wynikać z potęgującego się doświadczenia traumy i odbierać go trzeba jako próbę jej przezwyciężenia. W każdym razie Tavares zachował w swojej powieści coś ze specyficznego stylu Saramago, brutalny oniryzm, lęk przed pustką, której nie można zwyczajnie zapełnić.

Za przekład odpowiedzialny jest ponownie Michał Lipszyc. Tłumacz - ostatnio czołowy brygadzista z ekipy "Literatury na świecie" - wiernie śledzi całą twórczość pisarza i zna się na rzeczy, umiejętnie różnicuje języki i dostosowuje się do zmian stylu (co było widać już w poszczególnych rozdziałach Panów z dzielnicy). Od czasu do czasu zdarzają się mu językowe potknięcia, fragmenty, które po polsku mogłyby zabrzmieć płynniej, ale mając na uwadze pionierski charakter jego działań, można o nich zapomnieć.

Powieść zaczyna się po Hitchcockowsku od przerwanej w pierwszych zdaniach próby samobójstwa Ernsta dawnego pacjenta zakładu psychiatrycznego i kaleki nieumiejącego poradzić sobie w społeczeństwie. Jego miłość do umierającej schizofreniczki Mylii i próba spotkania z nią stanowić będzie jeden z głównych wątków. Później napięcie właściwie tylko rośnie, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że Tavares zachował niemalże greckie proporcje, skupiając akcję na jednej nocy, kilku godzinach, kiedy miasto pustoszeje, a wykluczeni - zupełnie nieświadomie - wychodzą na ulicę. Przerwane samobójstwo jest podstawą dramatu, zakłóceniem naturalnego porządku i, zamiast oszałamiać czytelnika, spycha potencjalną traumę w podświadomość. Należałoby więc oczekiwać katarktycznego finału, oczyszczającego gestu, który ustanawia nowe prawo (nomos, kosmiczny porządek). Ale czy nie o tym właśnie mówi Tavares? Że w Jeruzalem prawo już się wypełniło, a wina i kara to pojęcia nieaktualne?

Przewrotność autora polega oczywiście na tym, że opowiadając o wariatach, opowiada o zwykłych ludziach, o nas samych i to - co ważniejsze - w sytuacjach zupełnie zwyczajnych. Stan wyjątkowy nieuchronnie zawisa jednak nad miastem, stan zawieszenia politycznych i etycznych zasad funkcjonowania, stan wykluczenia, mający coś z Kafkowskiego absurdu bycia winnym. Jak prorokuje pisarz w jednej z poetycko-filozoficznych wstawek z nieistniejącego traktatu apokaliptycznego (o wymownym tytule Europa 02): "Kto popełnia błąd, zostaje wykluczony; zamyka się go w skrzyni. Ci, którzy nie są zamknięci, widzą tylko skrzynię. Jednak ci, którzy zostali zamknięci, wykluczeni, mogą spoglądać na zewnątrz. Widzą wszystko, widzą wszystkich nas" (s. 128). Ostatecznie nie wiadomo jednak, w której z tysięcy skrzyń znajdują się ludzie. Otrzymujemy więc świat pod ciągłym nadzorem, Foucaltowskie społeczeństwo jako pantoptikon, choć strażnik jest równocześnie klucznikiem i wykluczonym, prawodawcą i pierwszą ofiarą prawa.

Bohaterowie błąkają się po mieście z konkretnym celem, ale jakby szaleni, nieświadomi samych siebie i grożącego im niebezpieczeństwa. Każdy z nich opętany jest jakimś marzeniem: od pacjentów Hospicjum Georga Rosenberga, przez dyrektora Gomperza, starzejącą się prostytutkę Hannę, jej partnera - alfonsa i miłośnika broni - Hinnercka, po kalekiego chłopca Kassa i jego ojca, samozwańczego naukowca Theodora Busbecka. Każdy z nich jest opętany i przez to - chciałoby się rzecz - obłąkany. Z bezradnością "bożego idioty", nad którym czuwa okrutne fatum, bohaterowie wypełniają pragnieniami i grzechami (nie)świętą przestrzeń Jeruzalem. Ale po czasie, w postteologicznym świecie Tavaresa, marzenia to tylko cele, a grzech nie łączy się już z winą.

Społeczeństwo zostaje nakreślone za pomocą kilku zaledwie linii, kilku postaci, które w pełni zindywidualizowane, składają się na jego obraz. Poza tym można odnieść wrażenie, że powieść jest właściwie pusta. Jeruzalem to miejsce lub stan, w którym wszystko odbywa się na prawach pełnej przejrzystości. Niby decyduje przypadek, niby każdy z bohaterów ma wybór, a jednak konsekwentnie błądzi. Taveres tworzy to wrażenie głównie przez ukazanie i obnażenie złożonych schematów. Każde działanie daje efekty w przyszłości, możliwie absurdalne, ale (paradoksalnie) ciągle oczekiwane przez czytelnika.

W takiej perspektywie Jeruzalem to umiejętne połączenie konwencji i nurtów, od powieści kryminalnej i antyutopii po dramat psychologiczny, od teorii chaosu po ścisły determinizm. Na możliwie dużej przestrzeni, w niekończącym się, nienazwanym mieście - w którym mamy okazję obserwować zaledwie kilka zorientowanych miejsc, wyłaniających się z ciemności dzięki obecności bohaterów - ruch zostaje właściwie zniesiony. Poruszają się tylko oni, a na długich, pustych ulicach nieuniknione jest ich zderzenie, niby przyciągających się cząsteczek. Ten surrealny obraz doskonale wpisuje się w klimat opowieści. Bo znowu: z jednej strony wciąga psychologizm, przenikanie motywacji i możliwości, z drugiej paraliżuje koszmar na jawie w nocnej scenerii i mroczna opowieść o absurdalnie niemożliwym poznaniu, o samotności i poszukiwaniu drugiego człowieka.

"Prześladuje się dziwne choroby. Prześladuje się dziwnych chorych. Kto nabawi się dziwnej choroby, przestaje być chorym i podlega kategorii przestępców" (s. 136). Nie ważne, czy odczyta się książkę Tavaresa bardziej jako traktat, komentarz polityczny, apokryf czy dramat. W każdym z tych gatunków pisarz miał do powiedzenia coś interesującego. Umiejętnie skomplikował przy tym narrację, poprzestawiał wątki na wzór filmowych cięć, dając w każdym rozdziale serialową nowelkę o jakiejś postaci. Wpleciona w to filozofia pobudza jedynie do dalszych poszukiwań, raz motywuje historię, raz ją podważa lub unieważnia. Te wszystkie opisy, podpisy i przypisy nie wyczerpują jednak książki. Zawsze można zapytać po prostu, jak w klasycznym kryminale, kto zabije? Zwłaszcza, że "Nikt nie stawia oporu. Wszyscy akceptują prawo. W przeciwnym razie byłoby jeszcze gorzej" (s. 131).