Recenzowanie nowej książki Szczepana Kopyta jest trochę jak jazda na dwóch cyrkowych koniach, z których każdy chce pognać w swoją stronę. Płytomik (jak nazywa go sam autor) Buch to przedsięwzięcie złożone, odważne i, wśród naszych poetów, nadal nowatorskie, ale rozjeżdżające się w sferze wykonania. To, co sprawdza się w tekstach i na poetyckich performance'ach poznańskiego twórcy, niekoniecznie musi działać na płycie. Muzyczna warstwa Bucha cierpi więc na syndrom The Soft Parade Doorsów – jest zbyt wystudiowana, za mało spontaniczna, a równocześnie zbyt „płaska”; jakby jazzmanom z Yazzbot Mazut (płyta nagrana wspólnie z Piotrem Kowalskim) brakło kanałów, efektów, instrumentów i pazura. Cierpią na tym teksty Kopyta, bo sama recytacja, nawet wsparta największym flowem autora, gubi gdzieś rewolucyjną wywrotowość i ironiczny dystans. Po kilku przesłuchaniach zostaje w pamięci głównie duch (i tak lepiej brzmiący na żywo), ragga i kluczowy w kontekście całego tomu kryzys, którego można by słuchać bez końca. Mimo tych kilku ciekawych propozycji, Kopyta jako „śpiewającego poetę” odłożyć można na półkę między nagraniami Ginsberga, a recytacjami Saula Williamsa, jednak raczej jako ciekawostkę z krainy poetyckich inspiracji, niż istotne wydarzenie muzyczne.
Puściwszy więc
jednego z koni w dzikie ostępy, możemy się bliżej przyjrzeć drugiemu,
który jest i sprawniejszy, i znacznie
ciekawszy. Buch potwierdza tylko, że Kopyt to poeta spójny, świadomy
swoich możliwości, a zarazem ciągle poszukujący, pozostający w stanie
krytycznego niepokoju - wobec świata i samego siebie. Z początku może to
umknąć, bo pierwszy wiersz szpitale wprawia nas w swoisty trans długimi,
rytmicznymi frazami, balansując między nową wersją psalmu, a polityczną agitką:
ty jesteś medium swojej prawdy która
nie szuka definicji i która nie błyszczy bo prawdziwy diament jest w ziemi a
błysk to okup krwi babilon bilon jego prawo i lewo
ty jesteś medium swojej krwi
przewoźnikiem prawdy przebudzenie które jest udziałem uważnych choć upadają jak
inni ale powstają w tylko sobie znany sposób
(…)
teraz tylko rytm i to kiedy zasypiasz
na boku
algorytm krwi i fale oddechu
piasek
muł
płyń
(s. 5,7)
Haszyszowy buch wprowadza
czytelnika (i podmiot) w pulsujący rytm współczesnego świata.
Ale zacząć
trzeba od strachu. Nie możesz czuć się bezpiecznie - brzmiałaby dziś parafraza
tytułu drugiego tomu Kopyta. Strach okazuje się jednym z mediów, które
orientują nas wobec globalnych systemów i instytucji. W Buchu poeta
koncept ten rozwija, dopowiadając: „bój się tylko samego strachu bo to stan w
którym nie można żyć dłużej” (szpitale). Zarządzanie strachem jawi się
jako kolejny polityczny projekt, który gwarantować ma porządek świata:
musisz się zawsze urzędu bać
co jest urzędem w rzeczywistym świecie
obawiać się choroby wliczać pobyt w szpitalu
(...)
musisz się pisać kryć wypełniać dziury
w jezdniach zębach kasach partii masz masz
srać ze strachu i o tym nie wiedzieć masz
bać się protestować i masz nie widzieć sensu
(zbawa, s. 43)
Ale strach w Buchu nie
przychodzi wyłącznie z zewnątrz. Nosimy go w sobie jako lęk pierwotny i dziki.
Pośredniczy między naszym zwierzęcym i ludzkim obliczem („masz oblicza lęku i
obliczaj swój lęk” z ragga, s. 14), sygnalizuje bliskość granicy, stając
się jednym z tabu i fetyszy późnej nowoczesności. To dzięki niemu dokonuje się
swoisty rytuał przejścia między filozoficznymi słownikami, bowiem nieokiełznany
strach zaburza spójność dyskursów i wzmaga czujność. Powiedzieć można nawet, że
ze strachu, z konieczności odpowiedzenia na niego (a nie z zachwytu czy
zwątpienia – jak chcieli filozofowie), rodzi się krytyczna myśl Kopyta.
Bez wątpienia
strach, rozumiany i jako lęk (pierwotny - wynikły jeszcze z
magicznego myślenia - i wtórny, będący
reakcją na specjalizujące się systemy wiedzy) i jako zagrożenie
(wrogami, terroryzmem, śmiercią), to jeden z kluczy do nowego tomu, a
być może i całej poezji Kopyta. Strach okazuje się wprzęgnięty w obecny
porządek społeczny i zagospodarowany w celu podtrzymywania status quo.
Jedynym gestem, na jaki może się zdobyć poeta, jest więc podjęcie gry o
słowniki, o słowa, ale tym samym o systemy wiedzy/władzy. Wszak "poeta to
wyrobnik systemu który zabiera głos / słyszysz on go zabiera zabiera na chwilę" (powtórz, s. 39). U autora
Yassu pojęcia przekładają się bezpośrednio na życie, symulują je, ale
same zapętlone są w wielki supeł, którego rozwiązanie pociągnie za sobą kres
znanego nam świata:
kto rozwikła zwierze
ten rozwikła przemoc
(archeology, s. 12)
czy w puencie prawa (s. 8):
prawo umiera i umiera państwo
umiera prasa i cały inwentarz pojęć.
Kopytowi towarzyszy - do czego
zdążył nas już przyzwyczaić - arsenał postmodernistycznych lektur,
przefiltrowanych przez rewolucyjny, choć wątpiący we własne możliwości,
marksizm. W Buchu poeta wyraźnie mówi, że pseudojęzyki współczesnej
filozofii, socjologii i ekonomii są w codziennym użyciu, że stwarzają i
przetwarzają rzeczywistość. Ważniejsze jest jednak, że możliwość rewolucji
(wyjścia poza ten stan) chwilowo ograniczona zostaje przez ahistoryczną
perspektywę wieczystego powtórzenia/powtarzania; perspektywę, którą skwapliwie
przyjął neoliberalny dyskurs. Miotając się między pętlami poeta musi więc
najpierw dokonać rozbiórki współczesnych mitów, do których należy choćby teza o
końcu historii ("dawniej mogliście marzyć o ciepłym łonie notebooka / dziś
socjalny niepokój wstrzymuje was od podbojów / i realizacji utopii a to dopiero
początek / mówią ci którzy myślą że wiedzą a my ssiemy / nasze podejrzenia więc
przychodzi starość" w unio physica, s. 10).
Nowy tom
poznańskiego autora nacechowany jest wyraźną ironią, jakby świadomością, że owa
powtarzalność (zdarzeń, języków, światów) musi w pewnej chwili ukazać swoje
groteskowe oblicze, rozbić i przewartościować tragizm, związany ze źródłowym
poczuciem obcości i strachu (np. przechodząc w muzykę). Kopyt jest poetą zbyt
ironicznym i świadomym, by ogłosić się prorokiem nowej rewolucji. Choć jego
komunikaty niejednokrotnie tną jak brzytwa, pozostaje w nich zawsze ów zapas,
środek uśmierzający, chroniący autora przed patosem, a czytelnika przed naiwną
afirmacją. W swojej rewolucyjności okazuje się wyrodnym dzieckiem Aten –
odrzuca tragizm, pathos i katharsis, na rzecz (samo)ośmieszenia,
jako strategii dekonstruującej.
"Nie ma
żadnego kryzysu / to jest normalny stan kapitalizmu" mantruje na
płycie autor, czyniąc ten dystych z kryzysu najbardziej wyrazistym
akcentem całego tomu. Buch - Strach - Kryzys. Wszystko się rozpada, słowniki
mieszają się i ukazują luki w ideologiach, ale każde pęknięcie jest jedynie
symulacją i zamyka konstrukcję w spójną całość:
historie wojen
upodabniają się do siebie
a wojny są
takie same
(kolonizatorów
poprzedzali zwykle kupcy (herbert), s. 41)
Samo odniesienie do Labiryntu
nad morzem Herberta - tytuł zaczerpnięty z fragmentu eseju O Etruskach
- należy jednak potraktować z pewną ostrożnością, bo - jak pisze dalej Kopyt -
"tak duża perspektywa jest nieludzka". Poeta przechodzi więc w
wierszu od powtórzenia widocznego na wielkim planie historii do zbliżenia na
terrorystkę w metrze; od wizji uniwersalizującej - spokoju i ładu kultury
wysokiej (w sprawie Etrusków dodajmy, że martwej), do nerwowych drgawek
współczesności:
wzburzone
zwierze rozszarpuje tłum
samolot wbija
się w budynek
rzędy książek
trawi święty żar
(s.
42)
System domyka się mimo wszystko,
próbuje zakleić rany ("wojny były i będą / przyzwyczaj się za hajs /
niepewność i strach nie znikną / pokochaj je za hajs" w kryzysie),
ale nie znaczy to, że nie istnieje już nic poza nim i że niemożliwy jest impuls
mogący go rozsadzić. Widzimy to choćby w gniewnym wierszu historia
powszechna, gdzie przemoc (lincz), jako pierwotny akt destrukcji, przekłada
się na kondycję świata wraz z jego instytucjami:
znajdźcie go
na fejsie zlokalizujcie w zumi
chwyćcie za
jaja i wynieście na drzwiach
które
potraktujecie z buta niech wreszcie zobaczy
co widział
janek wiśniewski i jakie osiągnął poznanie
w kwestii
nieba nad miastem
(…)
raki poniosą
go dalej tam gdzie nie zabrał go rak
tak
do tej samej
rzeki
wkroczy drugi
raz
(s.
31-32)
W rzeczywistości powtórzenie jest
więc niemożliwe, okazuje się kolejnym mitem współczesności, hasłem, które w
"historycznej inscenizacji" jawi się jako absurdalny postulat.
Na jednym
biegunie poznański poeta kładzie więc rewolucję, na drugim cykliczność - nie
samej historii, ale języków władzy, które wokół niej tworzą swoje narracje.
Bolejąc nad porażką rewolucyjnego projektu dzisiejszych 40-latków, Piotr Nowak
ujął ją w zręczną metaforę: „Teraz myślę, że rozerotyzowane pokolenie '68 było
tym, któremu musiało się udać (…) Oni byli w całości ukształtowani przez
rewolucyjne libido wypadków marcowych (...) tak było. Im stawał, nam nie” (Wojna
pokoleń, 2006, s. 30). Jeśli, jak pisze Kopyt: „Napięcie seksualne i
rewolucyjne to jedno” (m.c. kabir, s. 25), to w oparach haszu
rodzić się musi niepokój, niestabilność, dezorganizacja, a z nimi tak
poszukiwany opór: „prawo umiera codziennie / ktoś przypala je
jedną małą roślinką (...) / miliony przełamują strach / codziennie podlewając
nawożąc” (prawo, s. 8).
Każdy kolejny
buch zdaje się prowadzić - nawet brzmieniowo - do wiersza duch, jednego
z najciekawszych w nowym tomie (przytaczam w całości):
duch wykańcza
się na tajnych bankietach
i wrzeszczy na
ulicach kolejoż kolejoż
jego tramwaj
jest pełen niepożądania
jego banknoty
cuchną pracą na akord
akord na pracy
cuchnie banknotami jego
niepożądania
pełnego bycia tramwajem jego
kolejoż
kolejoż na ulicach wrzeszczy i
na tajnych
bankietach wykańcza się duch
(s.
27)
Pozorne, lustrzane odbicie między
zwrotkami naznaczone jest pęknięciem, zakłóceniem, które każe nie tylko
przestawić wyrazy i zmienić ich formę gramatyczną, ale również oczekiwać nowych
sensów; „przetwarzać powtarzanie”. W mocy pozostaje pytanie o ową rewolucyjną
sposobność przełamywania języków, ów
gest "niepodległości głosu". A jeśli miałby się on zawierać w samej
recytacji, w przejściu od poezji pisanej do poezji wykonywanej, a tym samym w
przejściu od poety do performera? Wiersze ożywają (zapowiadał to Kopyt już w Sale,
sale, sale tekstem przyszłość jest jasna), stają się już nie
wytworami, ale zdarzeniami - i być może właśnie jako zdarzenie, każdy z tekstów
ma nieść ów wywrotowy potencjał. Tym samym znaczenia nabiera sama idea
„płytomiku”, wiersza wcielonego na powrót w głos i uzupełniającego tekst o nowe
aspekty. Ale czy taki wiersz jest już działaniem, aktem przemocy lub gestem
nieposłuszeństwa? Bo wszak, jak głosi ostatnia teza kryzysu - „butelki
same nie napełnią się benzyną”.
Szczepan Kopyt, Buch, WBPiCAK 2011, s. 48 + CD