Siły wyższe: próba lektury "Siły niższej..." Konrada Góry

Chleb powszedni, który się nie lęka dzielenia,
Głodu, ognia; którego nie można rozstrzelać,
Przecież przez żołądkowy trawiony jest kwas[1] 

Konrad Góra właściwie jednogłośnie uznawany jest przez krytyków za jednego z najciekawszych i najlepiej rokujących „młodych poetów”. Jest też równie jednogłośnie zaliczany do grona poetów zaangażowanych – o nastawieniu bardziej społecznikowskim, z gruntu anarchizującym, a więc niełatwo poddającym się konkretnym ideologiom i programom. Ten sam Konrad Góra, wydawszy dopiero trzeci tom wierszy i przekroczywszy wiek chrystusowy, nie doczekał się jednak burzy recenzji, rzetelnych omówień, nominacji do nagród czy literackiego sukcesu. Można by więc zapytać, jak to jest, że chociaż wszyscy zgadzają się co do wyjątkowości jego programu poetyckiego, zajmuje się nim systematycznie kilku zaledwie krytyków?

Działalność krytyka odbywa się w rytmie książek, konferencji i spotkań autorskich. Góra jest z kolei pisarzem pełną gębą, lubi więc od czasu do czasu przyprawić akademickiemu dyskursowi taką gębę, wyśmiać go, przekonany (i słusznie) o tym, jak go wyprzedza i jak jest dla niego niebezpieczny – ze swoimi pomysłami, wierszami, eksperymentami. I mam wrażenie, że to właśnie on uświadamia mi dziś najbardziej, jak zapóźniony jest krytyczny język ze wszystkimi teoriami i próbami „ugryzienia” literatury, a to od strony socjologii, a to antropologii, a to włączając jakąś myśl neomarksistowską lub postsekularną.

Ale też to zwarcie, ta potrzeba pisania o wierszach Góry, przypomina mi, dlaczego w ogóle zająłem się literaturą – bo było w niej coś nieoczywistego, naglącego, zmuszającego do zastanowienia się i odpowiedzi. Teksty autora Pokoju widzeń stają się dla mnie sprawdzianem czytelniczej wrażliwości z jednej strony, a zdolności do oporu i nieulegania retorycznemu nadmiarowi z drugiej. Bo w poezji wrocławskiego twórcy, obok społecznego tonu i prób mówienia o wykluczeniu, biedzie czy głodzie, jest też element szantażu, świadomie przeprowadzonej akcji dywersyjnej, która przemyca w szorstkich słowach wielki egotyzm i ciągłe utwierdzanie się poprzez spojrzenia innych. To zresztą sytuacja dość paradoksalna, że pisarz, który wymaga tak dużej uwagi, pisarz, dla którego staje się ona czymś konstytutywnym (Paweł Kaczmarski poszukiwał „człowieka za wierszem”, ja sam w innym tekście z chęcią przystawałem na wagę autorskiej kreacji Góry w lekturze jego tekstów[2]), jest marginalizowany przez wszystkie medialne ośrodki. A czymś zgoła nietuzinkowym byłby wszak esej o „Górze czytającym wiersze” jako o poecie na chwilę wzniecanej rewolucji, poecie – powiedzmy – performatywnym. Tak jak Szczepan Kopyt w trakcie lektury własnych tekstów staje się twórcą wspólnotowym, który na bieżąco konstytuuje poetic/politic body w duchu Walta Whitmana, tak Góra staje się „zaangażowanym błaznem". Deklamując w nadekspresywnych formach i pozycjach swoje: na rany JezU Es A / dla trwałej precyzji w bytowaniu antyświata (Jeszcze,)[3], wnosi iście wywrotowy potencjał w skostniałe wieczory autorskie, spełniając przy tym marzenia Brunona Jasieńskiego czy Tytusa Czyżewskiego. Jest więc równocześnie śmieszny i poważny, patetyczny i nieznośny, a jednak gdy kończy, ma się wrażenie, że właśnie powiedział coś szczególnie istotnego.

Chciałbym, żeby ten szkic wokół Siły niższej (full hasiok) był choć częściową próbą spłaty długu, próbą dopowiedzenia tego czegoś, choćby w dwugłosie z samym pisarzem. A przyznać muszę, że dawno nie czekałem na żadną poetycką książkę z taką uwagą. Trzeci tom Góry urósł dla mnie do rangi zaklęcia, które naprawi świat dzięki swojej poetyckiej sile wyrazu. Był to oczywiście zbiór naiwnych pragnień, marzeń zaprzeszłych, z których otrząsam się, czytając Siłę niższą. Ale czytam ją również i z tą świadomością, że poezja Góry ma w sobie coś, co naiwność tę zapowiada z ewangeliczną prostotą, a potem sprawdza, czy rzeczywiście jest duch w narodzie, czy raczej duch wykańcza się na tajnych bankietach / i wrzeszczy na ulicach kolejoż! kolejoż![4].

 

DIE ZEITUNG (POCHWAŁA GESTU)

Umiejętność dostosowywania gestu do warunków wykonywania i jakość uzyskanego wyniku są próbą zastosowania i ulepszania jakiejś określonej wiedzy technicznej. (...) Jeśli gest traci swą użyteczność (...) traci on również sens i przestaje być konieczny. Wkrótce przetrwa jedynie w postaci zredukowanej, w pewnym sensie nieczytelnej, zanim się stanie nie wyrażonym i nieznaczącym świadkiem minionej kultury materialnej oraz dawnej symboliki, szczątkowym, niekompletnym i zniekształconym gestem, który się z wolna zatapia w mrocznym oceanie zapomnianych praktyk[5].

Nowy tom Góry wydaje się spełnieniem ambicji, by klimatowi życia literackiego wczesnych lat 90. znowu przywrócić odrobinę animuszu. Powiedzmy to jasno: zarówno twórczość wrocławskiego poety, jak i jego happenerska otoczka, wywodzą się z undergroundu, z kultury zinów, ze środowisk anarchistów i punkowców, ze skłotów i lokalnych inicjatyw, które w początkach naszych przemian ustrojowych wierzyły, że mogą stworzyć model alternatywny wobec kapitalizmu i podążającego za nim umasowienia obiegu literackiego. Konrad Góra jest poetą żyjącym nadal w tym świecie, pozostającym blisko samej materii oporu. Konformizuje się niechętnie (wydania Pokoju widzeń w prestiżowym WBPiCAK nie można chyba postrzegać w takich kategoriach), ale za to z całą pasją angażuje się w działania, dla których wiersz miałby jakieś znaczenie. Przypomina w tym poetę nie polskiego, ale czeskiego, i chyba właśnie do Czech jest mu najbliżej – z zamiłowaniem do Egona Bondy’ego i jego języka, ze znajomością tamtych środowisk literackich oraz wiarą w coś, co zachowuje jeszcze pozory trzeciego obiegu, nawet wobec całkowitego zniknięcia obiegu drugiego. Celując w ten trzeci obieg, Siła niższa mogła być wydana ze wszystkimi typograficznymi uwagami Góry, respektując jego pomysł działania na pograniczu liberatury. Stało się to dzięki wsparciu otwartej na eksperymenty Fundacji na Rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza, inicjatywy również lokalnej, skupionej wokół grupki pasjonatów, próbujących jakoś utrzymać się w życiu, nie odcinając od niego epitetu "literackie". Ci sami ludzie – z Karolem Pęcherzem na czele – wsparli ostatnio powrót Klary Nowakowskiej Ulicą Słowiańską oraz zebrali ponad ośmiuset stronicową antologię o literaturze Dolnego Śląska po 1989 (Rozkład jazdy), a od lat wydają z powodzeniem artystyczny magazyn "Cegła".

Siła niższa formatem przypomina codzienną gazetę, a może nie tyle nawet przypomina, co zręcznie ją udaje, pozbawiając tomik wszelkiej książkowej godności, za to nadpisując go o element użytkowy. A jest to element znaczący, bo chociaż nadal trudno wyobrazić sobie, że tom Góry wyląduje pomiędzy poranną porcją prasy, szansa, że zostanie pomylony z przypadkowo zostawioną na stole w kawiarni "Gazetą Wyboczą" czy "Metrem", jest już znacznie większa. Czy poeta ponawia w ten sposób zaniechany gest awangardy? Czy zbliża się do nadania nowego wymiaru działaniu poetyckiemu, do innego ulokowania wiersza w przestrzeni publicznej/miejskiej? Być może jest to rzeczywiście gest podjęty poniewczasie, podnoszenie zdeptanego kapelusza, które zakrawa na niedojrzałą zabawę. O to wszystko oskarżano wszak i poetów wielkiej awangardy, zarzucając im błazeństwa i burżuazyjną lekkomyślność. Czy wiersz Góry stanie się bardziej komunikatywny w związku z tą pozorną zmianą płaszczyzny, z próbą przedefiniowania kanału komunikacyjnego? Nie sądzę. Właściwości typograficzne Siły niższej postrzegam raczej jako, skazaną z góry na porażkę, kolejną próbę wejścia w relacje z formą, unaocznienia nam – poprzez zmaterializowanie samego przekaźnika – na jak wątpliwych podstawach opiera się nasza wiara (i idąca za nią niewiara) w moc literatury. Nie zbliżą się więc nowe teksty Góry do politycznej agitki ani hymnu wciąganego na sztandary. Ich poetycki naddatek jest tak niezbywalny, że trudno tu w ogóle mówić o jakimkolwiek użytkowaniu. Tym, co musi zwrócić uwagę, jest żarliwość języka, uwidaczniająca się w spazmatycznych zmaganiach z gatunkami i figurami poetyckimi (z rytmem, wersyfikacją, składnią). Ale gdyby przenieść tę zależność na wyższy poziom, podobna żarliwość wyzwalałaby się dzięki starciu między pragnieniem uczynienia literatury (języka) na powrót czymś wyjątkowym, a wymogami rozpływających się w podobieństwach (i przez to coraz mniej widzialnych) użytkowych newsów.

Oczywiście, Siła niższa to nie tylko format gazety. To również wiersze wkomponowane, zagubione jakby, w lawinach tekstu, przypadkowego, powracającego wciąż z paranoiczną natrętnością. Wśród czarnych bloków artykułów, które wytracają w tym monotonnym powrocie swoje znaczenie i zdolność do skupienia uwagi, figuruje więc kilkanaście zaledwie wierszy, ponownie bardzo mocnych, ponownie nastawionych na takie zestawianie słów, by zarówno efekt brzmieniowy, jak i znaczeniowy kontrast, pozostawały w pamięci na długo. Co ciekawsze jednak, czerwone tło i biała czcionka wierszy ustępują momentami czarnym literom gazetowego druku z tła, które stanowi numer "Słowa Polskiego" z roku 1995. I gdy na chwilę oderwiemy się od brutalności i patosu wierszy Góry, możemy przenieść wzrok na artykuły sprzed kilkunastu lat, o łudzących leadach i uderzających po oczach tytułach, jak Zegar biegnie (to na pierwszej stronie pod mottami), Narodziny nowego ORMO, Cud na tartanie... czy Kapelusz profesora Steinhausa o naborze na wrocławskie uczelnie. Tło Siły niższej przestaje więc być tłem i zaczyna samoistnie znaczyć, mówiąc choćby o tym, jak szybko unieważniają się komunikaty. Po roku 1995 zostały nam tony reklam, programu telewizyjnego i banalne informacje, o których wszyscy dawno zapomnieli. Ale właśnie teraz, uwolnione przez gest poety od swojego komunikacyjnego, użytkowego brzemienia, zmieniają się same w wiersze. Zyskują poetycki naddatek właśnie poprzez swoją bezznaczeniowość, poprzez świadome wysłanie komunikatu w próżnię. Ten zabieg idzie w parze z wierszami Góry, które za wszelką cenę próbuje się wpisać w nurt poezji zaangażowanej, mówiącej o problemach społecznych i zapowiadającej rewolucję. Mamy więc polityczne odezwy na poetyckim tle, a równocześnie (z innej perspektywy parząc) bezużyteczność współczesnego wiersza, nałożonego na dawne teksty użytkowe. Zabieg prosty, ale w swojej prostocie przewrotny.

Jeszcze jedna rzecz zasługuje w nowym tomie na szczególną uwagę, gdy próbujemy śledzić koncept Góry, gdy traktujemy go w kategoriach liberatury i zarazem, - na przeciwnym biegunie - literatury użytkowej. To ostatni wiersz: Usta moje / trefią językiem twoim, chłopcze – starcze (Usta moje), który zajmuje dwie strony i zamieszczony został w odbiciu lustrzanym. Ze względu na rozmiar tekstu, nie sposób przeczytać go bez dużego lustra (oczywiście, można go odkodować po prostu w głowie), a więc nie sposób przeczytać go, nie przeglądając się w tymże lustrze i w tymże tekście samemu. Okazuje się, że gra zaimków moje-twoje nabiera nowego znaczenia, gdy czytelnik patrzy we własne oczy. Odtwarza nieswoje słowa, które na meta-poziomie mówią mu: to nie ty mnie czytasz, a twoje usta nie są już twoimi ustami. To rozdwojenie jest charakterystyczne dla Góry od pierwszego tomu, od pierwszych "lustrzanych wierszy", w których próbował sproblematyzować granicę między mówieniem, postrzeganiem i posiadaniem (słów oraz tożsamości). W ostatnim zdaniu Siły niższej wybrzmiewa to z siłą największą, rzucone (dosłownie) prosto w oczy. Od tej pory w języku rozpoczyna się praca czasu i wywłaszczenia.      

 

O TYM POWIEM OGNIEM (POCHWAŁA DZIAŁANIA)

Do was
którzy jesteście poetami
należy rozrachunek z ludzkością
dlatego żyjcie nadal w ukryciu
nie dawajcie o sobie znać
żyjcie
pracujcie
(E. Bondy)

W 2008 Krzysztof Uniłowski pisał, że współczesne zaangażowanie jest pewną formą odpowiedzi na realizm, czy raczej na głód realizmu. Że polityczność, rozumiana w ścisłej relacji z problemami przedstawiania rzeczywistości (z mimesis), jest tego pragnienia pochodną, dowodził jednak krytyk na przykładzie prozaików[6]. Uniłowski stawiał w swoim szkicu – wbrew wcześniejszym dociekaniom Przemysława Czaplińskiego – trafną tezę o tym, jakoby późnej nowoczesności patronował nie Plato, a Gorgiasz: 

Od dawnego realizmu tę literaturę odróżnia podwojenie (zwielokrotnienie) prezentacji – obecność jako taka "do końca" pozostaje uwikłana w cudzysłów. Jeżeli obraz świata jest dla nas funkcją operacji poznawczych, to literatura nie przedstawia go za pomocą samego efektu iluzji, lecz dopiero wtedy, gdy przedstawia ów efekt jako warunek własnego przedstawienia.

Tezy te wydają się ciekawe również w odniesieniu do poezji, zwłaszcza w przypadku poety takiego jak Góra – który retorycznym sztafażem odrealnia mimetyczny efekt swoich wierszy, wzmacniając tym samym ich działanie. Sam głód realizmu nie miałby tu bowiem nic wspólnego z zaangażowaniem, przybierającym raczej charakter operacji językowych. Bo jeśli rozpatrywać Siłę niższą jako poezję w jakiś sposób polityczną, to nie dlatego, że o czymś mówi, ale że coś zapowiada, nie dlatego, że w ważny sposób przedstawia nam obrazy biedy czy osiedla nędzy, ale właśnie dlatego, że ponad obraz ten potrafi się wznieść. Gdyby więc rozpatrywać ten tom wyłącznie w kategoriach tęsknoty za realizmem, byłaby to książka fałszywa, zakłamująca szczerość duchowych uniesień i prostotę doświadczeń niepotrzebnym ornamentem. Książka, która – miast zapowiadać rewolucję – daje jej marny preparat, rozmieniając na drobne ideę, o którą rzekomo walczy (w rzeczywistości walczyłaby jedynie o kolejne odciśnięcie wyraźniej sygnatury pisarza).

Ale Siła niższa nie jest tomem pustym, wręcz przeciwnie, jest autentycznie i doskwierająco pełna, choć wrażenia tego nie stwarza tak duża spójność tekstów jak w Pokoju widzeń. Ta pełnia polega właśnie na językowej dezynwolturze, na pragnieniu nie-realnego i na przeniesieniu działań rewolucyjnych na metapoziom. Dopiero na tym metapoziomie, który w cudzysłów bierze mimesis, można podjąć próbę ponownego wcielenia języka. Gdyby rozpatrywać to bez całego kontekstu działań Góry z wcześniejszych tomów i bez specyficznego gniewu tych wierszy, ich polityczność mogłaby się wydać fasadowa. To, o czym bowiem rozprawiamy (my, krytycy) w ostatniej dekadzie z taką pasją, sprowadza się u wrocławskiego poety do arsenału chwytów, jest czystą retoryką. Góra korzysta więc z proletariackiej maniery odezwy do robotników i ze społecznikowskich haseł, posługuje się figurami wyzysku, biedy, utowarowienia, alienacji, zezwierzęcenia i głodu:

Powiada brat robotnik, mówi brat robotnik:

zwierzęta, to znoju zostało uśpione,

tamto – trwogi – powarkując, śpi snem opuszczonej suki.

(...)

Powiada brat robotnik, mówi brat robotnik:

czwartych zwierząt nie ma, odeszły od gardła (i gardła już nie ma):

miast ich przyjdą ludzie, o tym powiem ogniem.

(Gramatyka)

Tytułowa gramatyka organizuje ten tekst w cztery zwrotki i cztery zdania, każde z nich poprzedzane stylizacją wspólnotową (zapewne na początek Mszy wędrującego Edwarda Stachury), nadając im zarazem charakter spełniającego się właśnie proroctwa. Do topiki robotniczej dodaje więc poeta topikę religijną, wespół ze sferą, której próbuje przywrócić wartości. Tym samym akcentuje, że literacka gra jest warta świeczki. Pojawiają się kategorie ofiary i wymiar chrystologiczny.

To wszystko znamy. Pisali tak "rewolucyjne" wiersze Czechowicz, Broniewski, a nawet w swojej egotycznej transgresji Wojaczek. Pozbawiona naddatku czysto poetyckiego, który sprawia, że figury te są właśnie nieprawdziwe, że są tylko figurami i można rozpoznać ich formalną żonglerkę, poezja Góra traci coś istotnego. Traci swoją "siłę niższą", oddolną moc sprawczą, która nie ukrywając się, nie maskując iluzoryczności, wywołuje właśnie tych wierszy autentyczność. Swoisty gniew rewolucjonisty idzie tu w parze z niemocą ironisty, który musi pokazać obnażanie się figur poezji proletariackiej. A robi to również z innymi kategoriami: podmiotem, aktem poetyckiej obserwacji, pojęciem autokreacji, choćby po to, by móc im na oczach czytelnika przywrócić znaczenie. A zatem to nie obecność robotnika, nie "święty ogień", nie lokowanie się na pozycji ewangelicznego proroka, czy dostrzeganie nędzy i gesty profanacyjne (zwierzęta, to końca nędzy rwie z łańcucha, / tamto – prawdy żywe – z pokala monstrancji chłepce kał) unoszą ten wiersz, ale właśnie gramatyka, która wyjaskrawia sztuczność układu zdań, ich niecodzienne, posunięte do granic deklinacyjnego zagubienia, formy. I można by powiedzieć, że wiersz ten działa właśnie poprzez przeciwstawienie ogołacanej symboliki religijno-proletariackiej gramatycznemu szykowi zdania, oddalonego od codziennej mowy, z trudem unoszącego ciężar słów. To tutaj, na tym pęknięciu, wytwarza się apokaliptyczny potencjał tekstu i tutaj jego zaangażowanie osiąga swój formalny szczyt. Nie można być dalej od tego, co Pier Paolo Passolini nazywał jednością życia i literatury i zarazem nie można się dziś inaczej do niej zbliżyć.   

 

mi / ja / się  / żadnego żadnemu // niech się święci (POCHWAŁA POETY)

kąt padania alfa równy beta
odbity promień zmienia bieg bez końca
Lustro Czy to mój portret? Poeta
jest bryłą lodu i kawałkiem słońca
(V. Nezval, Alfabet)

Druga sprawa, której nie można pominąć, to wyraźne piętno autora, który – jak to ma w zwyczaju Góra – pragnie sterować naszymi czytelniczymi przyzwyczajeniami. Nie trzeba chyba przypominać jego wierszy z instrukcjami dla czytelników lub tłumaczy z poprzednich tomów, wierszy, które w bezpośrednich komunikatach mówiły o swojej konstrukcji i tym samym o potencjalnej dekonstrukcji (choćby Przedstawiciel Polski czy Tekst na zamówienie). Tutaj wygląda ku nam wrocławski twórca już w dwóch mottach, dumnie prezentujących się na pierwszej stronie. I w obu tych mottach pragnie dać prztyczka w nos czytelnikowi i krytykowi; prztyczka, którego przyjmuję, a równocześnie nań odpowiadam. Pierwszy tekst jest więc utworem Wojaczka Modlitwa szarego człowieka, rozpoczynającym się od słów:

Żeby mi wreszcie dano spokój i wytchnienie

Od wieców rewolucyj i bomb atomowych

Żeby mi nie mówiono o jasnej przyszłości

Żeby mi sztuczny księżyc nie zawracał głowy.

Wykonuje tu Góra wyraźny zwrot przeciwko próbom wpisania jego poezji w nurt zaangażowany (na które to próby odpowiedziałem wyżej). Podobny ton przybiera zresztą pierwszy autorski wiersz Cha cha cha, w którym poeta stara się jakoby wywikłać z obietnicy "wielkiej poezji". Szybko jednak ironiczne Cha, cha, cha, ale będzie wiersz z pierwszego wersu przechodzi w Cha, cha, cha, ale będzie śmierć. / Cha, cha, cha, ale będzie gniew. zwrotki trzeciej i robi się poważnie, patetycznie wręcz. Bo od tej powagi, od używania wielkich słów, poeta tak naprawdę nie chce wcale uciec. To jego stałe rekwizytorium i – jak pisałem wcześniej – trzeba tylko ujawnić tego retorycznego rekwizytorium widmowość.

Po drugie, poprzez użycie wiersza Wojaczka na prawach motta, Góra manifestuje siebie słowami innego poety. To ponownie gest dwuznaczny, oparty na iluzoryczności i kolejnych zapośredniczeniach. Podmiotem Modlitwy jest wszak alter ego Rafała Wojaczka, a nie Konrada Góry; Wojaczka, któremu Góra musiał sprostać i którego legendę musi we Wrocławiu przewyższyć. Mówiono wszak – co oczywiste – o następcy autora Sezonu, gdy objawiał się nowy zbuntowany twórca z szeregiem obrazoburczych wierszy. Postrzegałbym więc ten cytat jako gest niemalże bloomowski, gest wchłonięcia swojego prekursora, ostatnią fazę agonicznego sporu z Ojcem.

Manifestował się Wojaczek, próbując wyśmiać wszystkie zapędy społeczeństwa w jego stronę, jako osoba dorosła, dojrzała, a więc samodzielna. Występował w ten sposób przeciwko zdziecinnieniu i ciągłemu "upupianiu", a tym samym przeciwko najbardziej opresyjnym formom zarządzania naszym życiem. Tym, co go zajmowało najbardziej, nie było jednak "robienie użytku z poezji", ale perspektywa ostatecznego, metafizycznego spotkania:

Żeby mi pozwolono coś mieć Żeby Ciebie

Żeby chociaż na chwilę Sekundę zachwytu

Śmiercią co zza Twych pleców będzie wyglądać

Żeby nie zabraniano zapomnieć o życiu

Modlitwa szarego człowieka to wiersz niemalże samobójczy, ale dzięki zawartej w nim prośbie "zapomnienia o życiu" wkraczamy w obszar samej literatury, w pole sztucznej gry języka, zawsze zapośredniczonej w tej czy innej konwencji. Z tej konwencji Góra oczywiście się nie wywikła, tak jak nie może wywikłać się ze świadomości poezji, ale będzie próbował ją spożytkować dla swoich celów – spiętrzając do granic jednostkę, którą nazwać by można podmiotem całego tomu lub po prostu, sylleptycznie[7], Konradem Górą, poetą, "człowiekiem za wierszem". Temu mottu wtóruje już drugi utwór z tomu, zaczynający się od zdania Upiłem się chmurnie, nosił mnie Borowski / Żebractwa i jebań nocą esemesów, o znaczącym tytule – Borowski (cztery strofki zamiast samobójstwa). W konfrontacji z przypadkową śmiercią ja-błcarza (znaczące tu rozbicie wyrazu), która próbuje zostać wpisana w semantyczną siatkę, następuje literackie przebudzenie podmiotu:

A ja to widziałem; stamtąd miałem blisko;

I miałem w pamięci, że chce się ode mnie

Milczenia, więc mówiłem, żeby odebrać sens

Śmierci czy nawet milczeniu (...)

Te cztery "strofki", oznaczone greckimi literami, wiersz bardzo kunsztowny, w dwugłosie z Modlitwą... Wojaczka, okazują się iście wyszukanym manifestem – mówienia przeciw śmierci, mówienia na-przeciw znaczeniu, z wnętrza "prawdziwego języka":

Gadałem z Dyckim i potem mnie ugryzł

Zębem mądrości; tej, co nic nie znaczy;

Usta moje nabrzmiały od oślich pocałunków

I zaś nie umarłem, nie ma takiej śmierci –

Są zarazem manifestem literatury, która wszelkiej prozaicznej, ale i najbardziej tragicznej śmierci się opiera. Prozaiczne jest bowiem życie poety, skazanego na obserwację, poety, który uświadamia sobie, że (...) brak mi do śmierci / Nie miałkiej odwagi, a całego życia. Jest ten wiersz, ale i cały tom, jakąś formą rozliczenia z oczekiwaniami, bilansem, ale zarazem próbą przeciwstawienia się tanatycznej wizji literatury straceńców i samobójców. "Ja" zostaje tu wielokrotnie uśmiercone i ponownie wskrzeszane (od Weź sobie, przez Umrzyj, aż po kończące tom Usta moje). To "ja" musi wszak trzykrotnie co najmniej odprawić eucharystię - najpierw w Jeszcze, potem w Dziękczynne (późna rzecz do wszystkich) i na koniec w Ghazal spełniania –  a odprawia ją zawsze po części z siebie samego, z własnego ciała.

Nieustannie dokonywane jest w Sile niższej chrystologiczne wywyższenie poprzez poniżenie, językowe Samobójstwo, samobóstwo z Banału 20. Nie wiem, czy prowadzi to ku jakiemuś rewolucyjnemu przebóstwieniu pojęcia jednostki, usunięcia jej, czy właśnie umocnienia, ale od pierwszego tomu ta ofiarnicza transgresja "ja" zajmuje Górę w pierwszej kolejności. Jedyne, co mnie łączyło z tymi ludźmi, to łaknienie rzeczy, które mnie od nich różniły. / To pierwsze zdanie o sobie, które napisałem w czasie przeszłym. Umarłem? Wycofałem się z siebie? napisze poeta w Banale 14 =18b. Praca czasu i wywłaszczenia osiąga w języku swój moment przełomowy. Od tej pory będziemy czekać na zwiastującą zakończenie Składnię, by narodzić się jako nowe podmioty, by wypełnić puste proletariackie figury nową krwią:

Stoimy murem, wrzeszczymy czworo:

murarz ma cegłę całą już z krwi,

cieśli w ramionach belka grunt łapie od krwi,

lekarka cała jest jasna od naszych krwi.

 

Płaczemy szczęściem nowi od krwi.

Płaczemy szczęściem nowi od krwi.

Drugie motto Siły niższej to cytat z przemówienia Rafała Dutkiewicza, prezydenta Wrocławia, który dla jednych uosabia myśl o modernizacji miasta, będąc równocześnie mecenasem kultury, a dla drugich (w tym dla Góry) jest wcieleniem liberalnego marnotrawstwa, populizmu i używania sztuki w sposób niemalże groteskowy – co zresztą doskonale pokazuje fragment tekstu: Wrocław produkuje wielką ilość papierów wartościowych, których nie sposób wycenić. To książki. Wrocław przez ostatnie lata stał się znaczącym mecenasem wydawniczym, wspierając publikację ponad pięciuset książek. (...) Wystawa wrocławskich książek – naszych papierów wartościowych – to dobra okazja, by przybliżyć ważny fragment kultury Wrocławia mieszkańcom Stolicy.

Bezpośrednie utożsamienie książek z giełdą i wartością pieniądza, które wychwycił tu poeta (a dodajmy, nie jest to dziś utożsamienie przypadkowe), okazuje się tyleż komiczne, co przerażające. Jeśli tak ma wyglądać mariaż kultury z polityką, poezji z byciem zaangażowanym, to za mariaż taki wypada podziękować; jeśli literatura sprowadzona zostaje do roli emblematu, przypieczętowującego transakcję, nie dziwi opór Góry, szczególnie wrażliwego na szastanie słowem, na dewaloryzację języka.

Nie wiem, na ile to połączenie wyszło Dutkiewiczowi przypadkowo, znacząc jego nieumiejętność językową, a na ile było zamierzone, wyrażając całkowitą obojętność instytucji na literaturę jako autonomiczny system, ale idealnie wpasowało się w aksjologię autora Pokoju widzeń, w obnażanie pustosłowia i językowych nadużyć, by nie dopuścić do zupełnej pauperyzacji mowy. Drugie motto jest więc prztyczkiem w nos władzy (tej instytucjonalnej i tej w ogóle). Pokazuje Górę anarchistycznego, buntującego się, ale zarazem Górę zaangażowanego właśnie, poetę, który bacznie przypatruje się rzeczywistości. Z niej czerpie wszak pierwszy impuls do swoich przewartościowań. To znaczące, że począwszy od Borowskiego, każdy właściwie wiersz jest wyzyskaniem egzystencjalnego doświadczenia "ja", przestrzenią spotkania brutalnej codzienności z możliwościami języka do uniesienia prawdy tego doświadczenia. Taki charakter ma przede wszystkim konfrontacyjny Okopań poideł, jeden z bardziej dotkliwych tekstów z tego tomu, gdzie w każdej zwrotce rzeczywisty brak chleba (ponownie motyw eucharystyczny) zderzony zostaje z pustosłowiem nazw – ulic, pojęć, miejsc:

Okopań poideł,

nie ma chleba Jedności Narodowej,

okadzeń domostwu,

nie ma chleba Sienkiewicza.

 

Rozkoszy sumienia,

nie ma chleba Marksa i Engelsa,

ulegań Srebrenic,

nie ma chleba Rondo Reagana.

(...)

nalegań, że mimo

jest chleb tu i teraz,

 

nie -

zasłużony, gorący przez palce

chleb ścierań

o jeszcze.

 

SPADŁ DESZCZ, CAŁA JEGO FABUŁA (POCHWAŁA ROZPROSZENIA)

Od początku szkicu przyjąłem postawę afirmacyjną raczej niż krytyczną. Jeśli coś "nie działa" w tej poezji, jest to wina czytelnika – nieprzygotowanego, zamkniętego w sobie, nazbyt ostrożnego wobec szarż wiersza. To oczywiście podejście nazbyt jednostronne, by odnieść się do jakości czy podjąć próbę wartościowania tych utworów. Wydaje mi się jednak, że to właśnie po stronie czytelnika (nawet jeśli jest nim profesjonalny krytyk, który wyzbyć się musi na chwilę ostrożności) leży moc odpowiedzi na tę poezję. Wiersze Góry mają w sobie coś z wezwania do mechanicznej liturgii. Każdy z osobna przeprowadza przez swoją mięsistość, przez składniowe wypaczenia, przez multiplikację figur, aż do finału narracji, która jawi nam się w kategoriach fizjologicznych. Być może dzieje się to przez nawarstwienie tropów cielesnych i abiektalnych, być może przez charakterystyczne dla Góry zezwierzęcenie bycia, może przez złączenie składni i fizjologii właśnie, jak w pamiętnej sestynie Oś snu, która wykręca ciało (z Requiem dla Saddama...), czy finale Ghazal spełniania:

Płótno, mleko na żar.

Biodra, zęby, hak

 

łechtaczki. Fala.

Podniesiono krzyk.

 

Morwowe, lipcowe

kęsy krwi. Bojaźń

 

bez ja, nyża w ciele

jednym językiem.     

Próbowałem zarazem nadać książce Góry jakąś wewnętrzną spójność, znaleźć w niej te linie, które ją organizują. Ale są to wyłącznie linie mojej lektury, bo Siła niższa pozostaje nieprzystępna i za każdym razem żąda od czytelnika nowej narracji. Można by odnieść wrażenie, że tom ten spala się po pierwszym otwarciu, wybucha z siłą fajerwerku, a potem nagle zagasa, rozpraszając się w wielkich literach czcionki i równie wielkich słowach. Nie znaczy to oczywiście, że jest to zły tom, że wiersze w nim nie mają wyjątkowej mocy - choć nie musi to być wcale drobiazgowe lingwistyczne poszukiwanie, ów "smak detalu", który za sprawą Piotra Sommera patronuje naszej poezji ostatnich dwóch dekad. Góra wynika z innej tradycji. Jego językową nadekspresję, egzaltację, patos – czy jakkolwiek nazwiemy wysokie C, z którego zaczyna swoje uniezwyklone szykiem zdania – trzeba zaakceptować w ich hipertroficznej całości, w ich ogromnieniu; pozwolić im zabrzmieć właśnie jako zdaniom niezwykłym, niecodziennym, poetyckim. Miast analitycznej wywrotowości, afirmować ich obrazową sprzeczność i niewyobrażalne zestawienia, aż po granicę bełkotu (w przejmującym wierszu o wolności, w przedziwny sposób poświęconym Tomkowi Pułce):

samogłoskowym

 

bełkotem

z Wata:

 

(...)

Aeiouy,

aeio

 

(w nieskończoność)

                                  (Weź sobie)

Nazbyt krytyczny czytelnik może oczywiście powiedzieć, że twórczość Góry to miszmasz trzech tradycji, trzech idiomów: abiektalnego egotyzmu Wojaczka, rytmicznych pieśni Broniewskiego i potencjalności składniowej Wirpszy. Ale czy rozłożenie tych wierszy na elementy pierwsze, w których uwyraźnia się bogactwo naszej poezji (od proletariackich hymnów po pochwałę "ja", od rytmicznych skandowań po wyszukany lingwizm), w czymś umniejsza Siłę niższą? Te trzy wierzchołki, w które chciałbym wpisać poezję Góry, nie pozbawiają jej przecież wyjątkowości ani rozmachu, a jedynie próbują zorientować nasze literackie pole, rozpięte między równie wielkimi poprzednikami. Czy Siłę niższą można w ogóle umniejszyć? Podtytuł tomu (full hasiok) sugeruje już, że jesteśmy na śląskim śmietniku, a kolejne uśmiercania i profanacje dokonywane na ciele i strukturze psychicznej bohatera mogą prowadzić tylko w dół, w stronę bruku, biedy, głodu, poniżenia. To stamtąd, na czerwonym, krwistym lub ceglastym tle kartek, wybrzmiewa posłanie Góry:

do dwudziestu trzech nieumytych z miału

do Rzymów Mazar-i Sharif Nangar Khel

do pątników w amfiladach próżni

żadnego mocowania solo

 

niech się święci maj kurewski

                        (Jeszcze,)

 


[1]    R. Wojaczek, Ogólniki, [w:] tegoż, Wiersze zebrane.

[2]    P. Kaczmarski, Człowiek za wierszem, "Odra" 2011, nr 11; J. Skurtys, Poezja gniewu: prorok z sąsiedztwa, "Dodatek LITERAcki" 2012, nr 10 (11).

[3]    Jeśli nie podaję adresów bibliograficznych, cytaty pochodzą bezpośrednio z tomu Siła niższa (Wrocław, 2012). Strony w tomie nie są numerowane i chyba nie ma takiej potrzeby; ten ruch paginacji zaburzyłby w jakiś sposób gazetową spójność i następstwo tych wierszy.

[4]    Sz. Kopyt, duch, [w:] tegoż, Buch, Poznań 2011.

[5]    L. Giard, Część druga: Gotować, [w:] Wynaleźć codzienność. 2. Mieszkać, gotować, red. M. de Certeau, L. Giard, P. Mayol, przeł. K. Thiel-Jańcz1uk, Kraków 2011.

[6]    K. Uniłowski, Zaangażowani i ponowocześni, [w:] tegoż, Kup pan książkę! Szkice i recenzje, Katowice 2008.

[7]  Zapożyczam tę figurę oczywiście z propozycji Ryszarda Nycza, który dawno już dostrzegał konieczność mówienia o wzajemnie nadpisujących się porządkach życia i literatury, biografii i twórczości pisarza. Zob. R. Nycz, Tropy „ja”. Koncepcje podmiotowości w literaturze polskiej ostatniego stulecia. „Teksty Drugie” 1994 (26), z. 2.

_______________

Pierwodruk: Siły wyższe. Wokół siły niższej K. Góry, "Odra" 2013, nr 10, s. 69-76