nie ma młodych węgorzy nie ma młodych węgorzykiedyś zostaniemy weterynarzami zobaczyszale nie będzie wymion które można uleczyćnie będzie ikry którą można uleczyćwszyscy będziemy amnesty ale nie będzie już kiry(K. Pietrek, podmiot liryczny: przewodzi własnym zespołem)
Kirze Pietrek udało się pozostać wewnątrz "języka korzyści" i
pokazać go od niekorzystnej strony, ale stworzyła przy tym pewien mechanizm
odroczenia, który z gniewu czerpie swoją siłę i do którego warto wrócić nawet
trzy lata po debiucie (co w poezji najnowszej oznacza często całkowite
zapomnienie przez krytykę). "Czy jej utwory - pytała retorycznie Anna
Kałuża - uświadamiają nam coś, o czym nie wiedzieliśmy? Z pewnością nie (...)
ale przecież Pietrek nie prowadzi akcji edukacyjnej, oświecającej,
wyzwalającej?" (Biologiczne jest polityczne, "Nowe
Książki", 2011, nr 3, s. 42). Ten brak uświadomienia, celowe lekceważenie
funkcji informacyjnej, które trafnie wychwyciła krytyczka, stanowi o sile tych
wierszy. Jest to głównie poezja afektów, oparta na impresji i ekspresji; przede
wszystkim ma oddziaływać. Oddziaływanie to jednak odbywa się w sposób
nieoczywisty, wymykający się temu, co można by zawłaszczyć i wykorzystać.
Pietrek buduje swój wiersz ze szczątków, z odpadów po "języku
korzyści", pokazując, że nawet w taką przestrzeń można tchnąć witalność i
na alienację odpowiedzieć gniewem. "W tym mnożeniu, tasowaniu, klonowaniu
wersów i językowych okazów jest jakaś ucieczka i zarazem próba zdyskredytowania
tej rzeczywistości. Bunt. Rewizja. Napastliwość" - notował w euforycznym
wprowadzeniu Jerzy Borowczyk ("Czas Kultury", 2012, nr 2, s. 101).
Gniew - jako afektywna siła wierszy Pietrek - to przerywnik, zawieszenie,
odroczenie, które nie pozwala wpisać jej słów ponownie w "język
korzyści", zmienić ich w afirmacyjną "instrukcję obsługi" rodem
ze strategii marketingowych i szkoleń pracowników. I chociaż podmiot w jednym z
tekstów stwierdza: "nie gniewam się bo mam co jeść / istny poród
życia" ([mogłabym strajkować...], Język korzyści, Poznań
2010, s. 39), na tym głosie nie sposób poprzestać. Trzeba pozwolić mu
dopowiedzieć całą kwestię, a "w pewnym momencie możliwość awansu / się
skończy i co wtedy / co dzieje się kiedy nie ma już wyżej" (wszyscy jesteśmy
pedałami, s. 33)? Na razie symboliczny awans wyznacza kierunek rozwoju,
organizuje pragnienia, łączy nagie życie i polityczny ruch kapitału.
Francuski ekonomista i marksista Frédéric Lordon stawia w swojej pracy Kapitalizm, niewola i pragnienie (Warszawa 2012) śmiałą tezę o różnicy między porządkiem liberalnym (fordowskim), a neoliberalnym. Ma ona polegać głównie na podejściu do ekonomii pragnień. Zachodni liberalizm lat 50-tych oparty był na obietnicy zaspokojenia sztucznie stworzonych potrzeb przez wytwory masowej produkcji (samochody, telewizory, ubrania). Nowy porządek nakierowany jest raczej na zarządzanie i manipulowanie samymi odczuciami. Lordon rozwija swoją krytykę w duchu spinozjańskim, wszelki ruch tłumacząc właśnie jako ruch pragnień (conatus), które potrafią wspierać się lub wykluczać, prowadzić jednostki do afirmacji wspólnego celu lub cel ten ograniczać. Każde pragnienie działa poprzez afekty - emocje takie jak gniew, smutek czy radość. Z tej perspektywy francuski badacz rozróżnia trzy epoki ekonomicznej, afektywnej gospodarki. "Najpierw był porządek mobilizacji za pomocą «bata głodowego». To ten porządek badał Marks. Stawką było tu bazowe pragnienie reprodukcji materialnej i biologicznej. Potem nadszedł fordowski porządek mobilizacji, opierający się na radosnej alienacji towarowej i szerokim dostępie do dóbr konsumpcyjnych" (Lordon, s. 56).
W analizach francuskiego teoretyka celem ruchu kapitału jest oczywiście akumulacja. Pytanie więc, co musi zrobić współczesny kapitalizm, by wszyscy zgodzili się na jego dominację, by uznali wektor jego conatusa za własny, a tym samym z radością (i wiarą) przyczynili się do pomnażania zysków? Do zadania tego pytania zmusiła badacza analiza kadr menadżerskich. Kadry te nie produkują towarów w sensie, w jakim robiła to klasa robotnicza, ale nie są też posiadaczami; wyzyskują i są wyzyskiwane, mają swoich podwładnych i same podlegają coraz wyższym poziomom zarządzania. Moglibyśmy więc powiedzieć w duchu Lordona, że menadżerowie - żądni sukcesu i często szczerze wierzący w swoje zadanie, są najbardziej tragicznymi ofiarami neoliberalizmu, pierwszymi z wielu, na których wypróbowano działanie afektywnej mocy przekierowywania pragnień. "Bat głodu był wewnętrznym afektem pracowników lecz był afektem smutnym; radość konsumerystyczna jest afektem radosnym lecz zewnętrznym; epithumogenia [porządek pragnień - przyp. JS] neoliberalna podejmuje się stworzenia radosnych afektów wewnętrznych (...) wyznacza sobie jako szczególny cel wyprodukowanie na wielką skalę (...) pragnień szczęśliwej pracy lub, by użyć wprost jej własnej leksyki, «spełnienia» i «samorealizacji» w pracy i poprzez pracę" (Lordon, s. 80). Ten właśnie mechanizm - tworzenia wewnętrznych, radosnych afektów - blokuje w swoich wierszach Kira Pietrek, pozwalając wybrzmieć "językowi korzyści", a zarazem gniewnie skalpując go z całej fasadowości, aż po sam szkielet ukrytych za nim pragnień (popędów).
Wytwarzanie i zarządzanie pragnieniami odbywa się oczywiście za pomocą języka, ale w ostatecznym rozrachunku jest on zarówno narzędziem, jak i celem samym w sobie. W specyficznej, neoliberalnej nowomowie powstają przemówienia, rozmowy motywacyjne, strategie marketingowe i plany coachingu. Na ich sile perswazyjnej opiera się wszak zdolność całego systemu do zapanowania nad afektami, do wytworzenia radości i poczucia spełnienia tam, gdzie tak naprawdę jest tylko dominacja:
zapisz się do jakiegoś
ugrupowania
które wzmocni w tobie
chęć przyswajania nowych wiadomości
znajdź sobie doskonałego
nauczyciela
rób różne rzeczy drugą
ręką
zostań wolontariuszem
podtrzymuj kontakty z
bystrymi przyjaciółmi
wykonuj ćwiczenia
wytrzymałościowe siłowe i oporowe
miej orgazm
(manifest, s. 31).
Instrukcje obsługi człowieka, niby wyjęte z podręcznika coachingu, z psychologicznego bełkotu, z dyskursu excellence (perfekcyjności), składają się na drugi w tomie Pietrek manifest. Pierwszy dotyczył nie tyle jednostki, co całego społeczeństwa - był wizją spełniającego się w wymiarze biopolitycznym kapitalizmu. Ale sam język - poszczególne słowa, nazwy, marki - ma również swoją cenę, swoje wartości w agencjach reklamowych i indeksach wyszukiwarek internetowych. Coraz częściej przestaje on służyć jako narzędzie manipulacji, a jawić się zaczyna jako mechanizm produkujący puste znaczenia, elementy w finansowym przepływie danych. Ceniony włoski filozof Franco "Bifo" Berardi nazywa ten proces na dwóch poziomach - automatyzacją i indeksalizacją słowa:
znaki zostają włączone w dominację finansów, kiedy funkcja finansowa (akumulacja wartości poprzez semiotyczną cyrkulację) unieważnia instynktowny aspekt wymowy, a to, co wymówione, może być odtąd zgodne z cyfrowo-finansowymi formatami danych. Produkcja znaczenia i wartości przybiera formę partenogenezy: znaki produkują znaki bez dalszego udziału ciała (The Uprising. On Poetry and Finance, Los Angeles 2012, s. 17-18).
Metafora monety, z której ściera się nominał, wykorzystywana wielokrotnie przez filozofów i ekonomistów (z Marksem i Gadamerem na czele), byłaby tu chyba najwłaściwsza. Nie ma zresztą wielkiej różnicy między pieniądzem i słowem - oba u źródeł są tylko reprezentacją czegoś innego, reprezentacją, która się usamodzielnia i zaczyna stanowić cel sam w sobie. Wprowadzony w ruch fałszywej wymiany pieniądz nie potrzebuje już towaru, żeby generować zysk. Powstaje tautologiczna relacja, w której towar staje się tylko elementem odwlekania wymiany monetarnej. Podobnie słowa, wzięte w karby produktywności, spożytkowane na potrzeby doraźnej ekonomii, są w stanie generować kolejne słowa, rozmnażać swoje warianty niczym instrukcje obsługi, tworząc tym samym język opustoszały ze znaczeń, język zdehumanizowany i zautomatyzowany, pozbawiony ciała i wykluczający społeczne więzi - powiedziałby Berardi. Dlatego tak ważna jest wymowa, głos i - jako ich naturalne miejsce - poezja właśnie. To ona potrafi afektywnie połączyć sferę odczuć i znaczeń, odzyskując niejako język z ekonomicznych relacji wymiany.
Zarówno Lordon, jak i Beradi, proponują ciekawą dla krytyki perspektywę, łącząc ekonomię monetarną, ekonomię znaku i ekonomię pragnień. Wszystkie te trzy sfery wpływają dziś na siebie, wspierają się, uzupełniają. Poezja - marginalizowana, "bezwartościowa", spychana w ekonomiczną niszę, wobec której nie można użyć nawet pojęcia "rynku" - powinna działać chociaż na dwie z nich. Po pierwsze każdy wiersz jest w oczywisty sposób systemem znaków, które za sprawą lektury służą pewnemu celowi (a celem tym zwykle będzie ustanowienie jakiegoś sensu). Po drugie: każdy sens wiązać się musi - w spinozjańskich kategoriach - z uświadomieniem sobie pragnienia, z artykulacją ruchu, który może podążać za innymi pragnieniami (interesami innych podmiotów lub instytucji). Najczęściej jest jednak ruchem suwerennym, pragnieniem jednego wyłącznie wiersza, ruchem samej literatury, na przekór chęci symbolizowania, tematyzowania, ideologizowania, itp. W tym upatrywałbym niezawisłości poezji, a tym samym szczególnej zdolności do stawiania oporu wszelkim próbom zawłaszczenia, zdominowania, nagięcia do czyichś potrzeb. Najważniejszą jej cechą pozostaje "niewymienialność" (nonexchangeability) - twierdzi Berardi, niepodatność na włączanie w ruch finansowy, swoista idiomatyczność. Po trzecie: działanie wiersza jest w dużej mierze afektywne, opiera się nie tyle na dyskursywnie wyłożonych sensach, co na mocy poetyckiego gestu, na rytmie, brzmieniu, nieoczekiwanych zestawieniach słów, na przenoszonych i wywoływanych przez tekst emocjach. Miejsce poezji to miejsce ciała - napisze Berardi - afektywnej dynamiki, ekscesu językowego. Jest ona "głosem języka", "tutaj i teraz głosu, ciała i słowa, zmysłowo rodząc znaczenia" (Berardi, s. 21). W tym afektywnym, sensualnym działaniu języka, który nie poddaje się procesom wyliczenia, oszacowania, który zachowuje relację z ciałem i pozwala wciąż od nowa odradzać się emocjom, włoski filozof upatruje szansę oporu, wymknięcia się z semiosfery.
To samo ciało, które Berardi próbuje odzyskać poprzez język, jest u Pietrek częścią kapitalistycznego conatusa - "pluginem", "manekiniem", "larwą", wokół której odbywa się nieustanna praca rozrodu i zaspokojenia, formatowania i powielania. "Kim jestem?" pyta w kolejnych zagadkach poetka, swój tom ogniskując na kwestii narzucania tożsamości, identyfikowania w systemie, aż po "przyjęcie integralnej wizji osoby / wybór i urzeczywistnianie wartości / służących osobowemu rozwojowi" (lochy, s. 10):
pożeram mimo redukcji
aparatu gryzącego
a resztki pokarmu
usuwam otworem gębowym
(...)
jeżeli jestem samicą
odwracam się stroną
oralną do góry
jeżeli jestem samcem
odwracam się w dół
(zagadka, s. 29).
Czy wiersz może
być niesmaczny w lekturze, wy-miotny, abiektalny? Z pewnością kategorię taką
można by przyłożyć do niektórych liryków Aleksandra Wata, Rafała Wojaczka czy
Marty Podgórnik. Należałoby jednak zapytać, jak "abiektalne doświadczenie
lektury", oddziałujące przecież na poziomie afektów, przekłada się na
krytykę systemu? Dlaczego poezja Pietrek, mówiąc wprost, komunikuje coś
zupełnie przeciwnego?
Afekty od zawsze wiązały się z
pewnym podporządkowaniem, a jako że wraz z ich nazwaniem powstała pokusa
zarządzania, często kierowały raczej ku "wspólnemu interesowi", niż
ku "nieskończonej hermeneutyce", którą postuluje Berardi. Pierwsze
epickie dzieła greckiej cywilizacji, Iliada i Odyseja, to
przecież w większości historie o tym, jak afekty (boskiego pochodzenia lub
będące bogami per se) biorą we władanie podmiot, jak wlewają się w niego
i zajmują jego miejsce, prowadząc do wielkich, historyczno-mitologicznych
wydarzeń. Oczywiście, gdy patrzymy z pozycji neoliberalnych, afektem
najbardziej produktywnym jest radość. Ale sama zasada "kija i
marchewki" musi być najpierw inkorporowana, wpojona w podmiot, aż po
marzenie, w którym "mój szef / jest tylko mój" ([mogłabym
strajkować...], s. 39). Między greckim herosem, owładniętym afektami, a
pracownikiem korporacji z wierszy Pietrek, nie tak daleka znowu droga;
zmieniają się tylko "bogowie". Przewodnikiem po Języku korzyści
pozostaje przecież - co zauważał błyskotliwie Paweł Kaczmarski - Dilbert,
postać z komiksów, ikona korporacyjnego unormowania, bohater, który "jest
everymanem do potęgi, ale przez to jest nim tylko symbolicznie, staje się
supermanem (super-every-manem?)" ("Odra", 2011, nr 3, s. 147).
Wszystkie praktyki kontroli (cała ta nowoczesna epithumogenia) służą obecnie stłumieniu gniewu, afektu najbardziej destrukcyjnego, bo zupełnie odchylającego wektory pragnień. Jego wybuch, otwarta manifestacja - czy to społecznego, czy indywidualnego - oporu, dobitnie pokazuje, że pragnienia zaczynają się rozchodzić, że nie ma już "wspólnego celu":
dzieci nie pójdą dziś do
szkoły bo szkoły już nie ma
kupujemy inteligentny
system transportu za 100 baniek
wkurwieniu przechodzą
ulicami miasta acta acta
czy ktoś tu nienawidzi
lokatorów
już jest!
(...)
prezydent pozdrawia
uciśnionych z urzędu
szczęśliwcy mogą dostać
nowoczesne gadżety
gwiazdki magnesy
długopisy cukier w saszetkach
niebieskie pamiątki
rozruszniki laski smycze obroże
(Co słychach na placu kolegiackim, "Czas Kultury" 2012, nr 2, s. 16).
Ciekawe w tym
tekście jest działanie ujarzmienia, koniec końców sprowadzone do akceptacji
"gadżetów" jako narzędzi porządku i (samo)kontroli. To, co wydaje się
krytyką samowoli władzy miejskiej i przechodzi w obraz społecznego buntu,
zostaje na przestrzeni całego wiersza ośmieszone. Komunikaty się
usamodzielniają, zaczynają mówić przeciwko sobie, przynosić nam obraz
sprzecznej, dynamicznej rzeczywistości, złożonej z samych sloganów, z
językowych życzeń, sprawnych haseł na plakaty (lub z plakatów). Ale z tych
przeciwnych wektorów pragnień nic nie wynika - eksmisje lokatorskie w Poznaniu
to "kaczka dziennikarka", biedy nie ma, jest za to handel, development,
ruch kapitału. Poza kilkoma zabiegami dźwiękowymi (jak aliteracja w
"miasta acta acta", tworząca wrażenie echa) i rytmicznymi, Kira nie
robi właściwie nic, żeby "język korzyści" ośmieszyć. Trzeba raczej
powiedzieć, że przez nadmierną ekspozycję w przestrzeni dla niego
nieprzyjaznej, w wierszu, ośmiesza się on sam.
W szkicu Pęd i popęd Maria M. Beszterda stwierdzała, że Językiem
korzyści Pietrek "rządzi estetyka gniewu. Gniewu o różnym nasileniu,
krzyku, pogardliwego prychnięcia, [sic!] squotowego wymiotu. Złość
spiętrza się, przesila, by znaleźć ujście w specyficznych lamentacjach,
manifestacjach, litanii" ("Czas Kultury", 2012, nr 2, s. 109).
Pytanie najważniejsze: czym różni się ta "estetyka gniewu" od
estetyki np. Góry czy Kopyta? Wydaje się, że jest to gniew zaszczepiony
wewnątrz samego języka neoliberalizmu (języka korporacji, reklam, sloganów,
konsumpcji), języka, który został stworzony po to, żeby gniew eliminować. To paradoks
i zarazem zasługa poezji Pietrek, że potrafi odnaleźć się w sercu "języka
korzyści", w sercu afektywnej manipulacji pragnieniami, i pragnienia te
doprowadzić na skraj, do ich najczystszej, biologicznej postaci. Tam, gdzie
powiedzielibyśmy o "radości i konieczności macierzyństwa" ona
podstawia "reprodukcję trzody chlewnej", gdzie byłoby poczucie
stabilizacji związane z awansem, Pietrek wyjaskrawia podporządkowanie i kryjące
się za nim upokorzenie; w miejscu gier miłosnych pozostaje sam popęd i brutalny
seks, a zamiast doraźnych potrzeb i małych, codziennych radości, pojawia się
wszechogarniająca praca, alienacja i przemoc.
Parafrazując Lordona, trzeba
powiedzieć, że jest to conatus kapitalizmu odarty ze wszystkich językowych
zaklęć, conatus w czystej postaci, w której poszczególne wektory pragnień
ustawiły się w jednej linii i wspólnie zmierzają do celu. Ale coś się
ostatecznie nie zgrywa. Gniew, z jakim Pietrek zwraca się do czytelnika, gniew
komunikatów, jedynie nakłada się na główną linię, pozoruje zgodność, a tak
naprawdę linię tę zasłania, przemieszczając wektor w drugą stronę. Wiersze
Pietrek w demonstracyjny sposób - bez wyraźnego stanowiska podmiotu, który jest
przecież zamknięty w ramach swojego języka - uniemożliwiają wytworzenie
pozytywnych wewnętrznych afektów, blokują radość, a tym samym opóźniają cały
znaczeniowy ruch (conatus) neoliberalizmu. Jeśli "język korzyści" to
język projektowania pragnień, teksty poznańskiej poetyki zmuszają do spojrzenia
na pragnienia, które stoją za tym, co już wy-projektowane, do spojrzenia na
ogólniejszy ruch, na mariaż biologii (biopolityki) i finansów. Poezja
nieprzyjemna w lekturze, która odsłania conatus, obnaża pustosłowie kapitalizmu
i na powrót miesza pragnienia? "W rzeczy samej, oburzenie może się czasem
szerzyć jak syfilis. Burzy równowagę afektywną, w której podmioty były
zdeterminowane do podporządkowywania się stosunkom instytucjonalnym, wywołując
w tych podmiotach pragnienie życia, może nie tyle w zgodzie ze swoją wolą, ile
raczej po swojemu - ex suo ingenio" (Lordon, s. 199).